poniedziałek, 27 października 2014

Wyniki konkursu z marką Seboradin

Cześć dziewczyny :).

Dziś będzie krótko, bo przynoszę Wam dobre wieści - wyniki konkursu z marką Seboradin :). Nagrody były trzy, więc trzy szczęśliwe osóbki, to:

Patrycja Kurczak
Długie Włosy
Sylwia Teodorowska

Gratuluję i wszystkim dziękuję za wzięcie udziału w konkursie!

czwartek, 23 października 2014

ATAK ZOMBIE!!!

Cześć dziewczyny!

Halloween zbliża się wielkimi krokami. Jest to świetna okazja do artystycznego wyżycia się ;D. I choć artystycznie uzdolniona w żaden sposób nie jestem, to ta okazja jest dla mnie idealna, by wypróbować innych makijaży niż na co dzień ;). A może kogoś zainspiruję? 

To, co zobaczycie poniżej w zasadzie nie można zaliczyć do makijażu, ale już charakteryzacji. Dzisiejszy dzień spędziłam na zabawie i transformacji w zombie! Spójrzcie na to łaskawszym okiem, to dopiero moja chyba trzecia charakteryzacja w życiu :D. Ja jednak jestem zadowolona, nieskromnie mówiąc i myślę, że wyjście na halloweenową imprezę w takim "przebraniu" byłoby całkiem ciekawe ^^. Zapraszam do oglądania!








Całość stworzyłam z produktów dostępnych w domu, bo nie mam żadnych specjalnych mas charakteryzatorskich, czy też farb do ciała. 

Rozszarpany policzek stworzyłam z masy składającej się z: 

  • żelatyny, 
  • gliceryny, 
  • wody. 

Całość zmieszałam w równych proporcjach (2 łyżeczki każdej z substancji) i rozpuściłam w kąpieli wodnej. Stworzył się żel, który zaczęłam nakładać pędzelkiem na twarz w momencie, kiedy zaczął zastygać. Nakładałam go tak, by zrobić nierówną fakturę i wrażenie rozszarpanej rany. Należy pamiętać, żeby przed nakładaniem masy odtłuścić skórę spirytusem, by masa miała lepszą przyczepność. Ja użyłam do tego cleanera do hybryd :P. Całość wycieniowałam czarnym eyelinerem, pomadką czerwoną i cieniami bordowym, brązowym.

Jeśli chodzi o sztuczną krew, to nic prostszego :). Wykorzystałam syrop malinowy do picia, glicerynę i trochę prawdziwego kakao do nadania głębi koloru. Co prawda czegoś w tym mi brakowało, bo krew była za rzadka, ale na potrzebę zdjęcia wystarczyło :).

Co myślicie o charakteryzacji? Czy zbliżające się halloween też jest dla Was okazją do eksperymentów makijażowych? 

sobota, 18 października 2014

Sztuczne rzęsy z Born Pretty Store

Cześć dziewczyny!

Jak pewnie wiecie, jakiś czas temu nawiązałam współpracę ze sklepem Born Pretty Store, którego z pewnością nikomu przedstawiać nie trzeba :). Wybierając rzeczy do testów, zdecydowałam się na sztuczne rzęsy, ponieważ nigdy nie miałam okazji ich nosić. Uwielbiam długie, wyraziste rzęsy, myślę, że dodają niesamowitego uroku i pazura. 

Na początku moich eksperymentów zdecydowałam się na w miarę neutralny model, który z powodzeniem można by nosić na co dzień. 

Born Pretty Store, sztuczne rzęsy

Do zestawu dostałam zestaw do aplikacji rzęs oraz klej. Super, że można kupić taki zestaw, szczególnie jeśli ktoś nie miał kleju tak, jak ja :)

Opakowanie zawiera aż 10 par rzęs. To całkiem sporo! Chciałam mieć ich więcej, by móc się na nich uczyć nakładania. Mówiąc o ilości, to zauważyłam, że rzęsy są wielokrotnego użytku! Na razie zużyłam dwie pary, z czego jedną z nich przycinałam, ale o tym później. 


Szczerze mówiąc, to nie wiem, z czego te rzęsy są wykonane, bo nie widzę takiej informacji na stronie. Rzęski znajdują się na cienkim pasku, są elastyczne i lekkie. 

Pierwsze starcie z rzęsami było nawet udane, jak na moje umiejętności w tej kwestii :). Przy nakładaniu bardzo pomógł mi dołączony zestaw do aplikacji. Zestaw ten składa się z klamerki do przytrzymywania rzęs oraz z podstawki z rowkami na klej. Podkładka jest półokrągła, dlatego rzęsy ze względu na swój kształt się do niej dopasowują. O ile klamerki już nie używam (posługuję się palcami), tak podkładka jest bardzo przydatna. Aplikuję klej w rynienki na podkładce i moczę w nim pasek rzęs, który równomiernie pokrywa się klejem. Odczekuję chwilkę, aż klej zacznie wysychać i staje się bardziej klejący i nakładam rzęsy na oko :).

Klej mnie nie uczula, czego trochę się obawiałam. Wiem, że podobno najlepszy jest sklej Duo, jednak ten klej jak dla mnie jest wystarczający. Rzęsy trzymają się na oku przez cały dzień, aż do momentu ściągnięcia, w ogóle nie obawiam się, że zgubię je gdzieś w terenie :). Ściąganie rzęs też jest bezproblemowe i bezbolesne (obawiałam się, że mogę wyrwać sobie wraz z klejem rzęsy :P). Klej zasycha na przezroczysto, choć na oku czasem jest widoczny (choć może wynika to z moich błędów, cały czas ćwiczę :)).

Na początku rzęsy trochę mnie uwierały, bo moje oko nie było przyzwyczajone do sztucznych rzęs. Potem wpadłam na to, że powinnam je trochę skrócić (eureka ^^). Po skróceniu, rzęsy dopasowały się do mojej linii rzęs, a komfort noszenia się zwiększył. 







Na trzech ostatnich zdjęciach rzęsy mam skrócone do połowy. Chciałam podkreślić jedynie zewnętrzne kąciki oka. Bardzo podoba mi się taka wersja! W tym przypadku rzęski są kompletnie niewyczuwalne w ciągu dnia. Same zobaczcie, jak naturalnie się prezentują :). Koleżanki nie wiedziały, że mam doklejone rzęsy, dopóki ich nie uświadomiłam ;). 

Zachęcam Was do zapoznania się z ofertą sklepu. Ja buszuję ciągle w dziale Makeup & Beauty, co jest całkiem zrozumiałe :). Rzęski kosztują $6,68 w promocji, co jak na zestaw 10 par rzęs z klejem i aplikatorem nie jest dużo. Ze sztucznymi rzęsami zaczynam dopiero swoją przygodę, nie mam porównania z innymi, ale z tych jestem zadowolona, bo podoba mi się subtelny efekt jaki one dają :).

Jeśli macie ochotę na coś ze sklepu Born Pretty Store, to macie dodatkowo okazję kupić to z 10% rabatem. Wystarczy podać kod przy zamówieniu :). Dajcie znać, jak Wam podobają się te rzęski :)!


środa, 15 października 2014

Makijaż: Emerald Green

Cześć dziewczyny!

Gdybym miała wskazać mój ulubiony kolor, powiedziałabym, że jest to zielony. Uwielbiam każdy odcień zieleni, jednak w zależności od sezonu moje upodobania co do koloru różnią się odcieniem. Z racji tego, że mamy jesień, obecnie króluje u mnie butelkowa, szmaragdowa zieleń. Po prostu uwielbiam wszystko w tym kolorze, ostatnio rozczulam się nad szalikiem i czapką w Rossmannie właśnie w tym kolorze butelkowej zieleni :). Żeby zamanifestować swoje upodobania, stworzyłam makijaż. Zieleń w tym odcieniu pięknie łączy się ze złotem i właśnie to wykorzystałam. Zapraszam do oglądania :)!

makijaż, emerald green, zielony makijaż, wieczorowy

Makijaż jest typowo wieczorowy. Zdecydowanie oko jest mocno podkreślone, więc na imprezy, czy wieczorowe wyjścia będzie idealny. Nawet dla mnie, wielbicielki mocnych makijaży, na codzienne wyjścia jest za mocny. A w zasadzie to tylko na uczelnię nie poszłabym tak wymalowana, wszędzie indziej już tak :). Zbliżenie na oko:




W makijażu użyłam sztucznych rzęs od Born Pretty Store, o których niebawem pewnie pojawi się osobny wpis. Obcięłam je według własnego uznania tak, by mieć połówki rzęs. Teraz widzę, że na trzecim zdjęciu oka wydaje się, jakby była luka między rzęsami sztucznymi, a moimi naturalnymi, jednak normalnie nie było to wcale widoczne. 

Na dolną powiekę dodałam opalizujący pigment Kobo o nazwie Mint Cream. Błyszczący dodatek pięknie komponuje się z matami na górnej powiece!



Usta zrobiłam w stonowanym kolorze. Użyłam pomadki Golden Rose. Możecie o niej poczytać w osobnym poście, gdzie pisałam o moim idealnym nude.

Użyte kosmetyki:
BRWI:
Golden Rose, puder do brwi nr 106
OCZY:
E.L.F., Eyelid Primer
FM Group, zielona kredka do oczu
Sleek, V2 Darks, ciemnozielony cień
Inglot, Matte 363
Makeup Revolution, Iconic 3, złoty cień
Kobo, Pure Pigment, Mint Cream
Maybelline, Longlasting Drama Gel Eyeliner
Maybelline, Collosal Volume Mascara, tusz do rzęs
Born Pretty Store, sztuczne rzęsy
TWARZ:
Paese, bambusowy puder z jedwabiem
Farmona Professional, Akademia Piękna, Artysta FF Fantastyczny Fluid
Maybelline, Pure Cover Mineral, korektor
FM Group, róż spiekany Delicious Papaya
USTA:
Golden Rose, Rich Color nr 53

I jak Wam się podoba moja jesienna, wieczorowa propozycja? Dajcie znać :)

poniedziałek, 13 października 2014

KONKURS!!! Wygraj kurację Seboradin FitoCell

Cześć dziewczyny :)

Ledwo skończył się poprzedni konkurs, a ja już przychodzę do Was z następnym ;). Tak, rozpieszczam Was :). Tym razem do wygrania jest kuracja FitoCell - nowość marki Seboradin.
Pełna kuracja składa się z szamponu, maski i serum na włosy. Kosmetyki te zawierają roślinne komórki macierzyste.

Seboradin FitoCell to pionierskie połączenie najnowszych osiągnięć biotechnologii z siłą natury ( naturalnych wyciągów roślinnych). Kuracja Seboradin FitoCell - naturalna terapia dla ochrony najważniejszych komórek ludzkiego organizmu. Innowacyjna technologia prowadzona do momentu otrzymania 100% esencji komórek macierzystych. W celu zapewnienia ciągłego wzrostu włosów, utrzymania ich siły, grubości, wytrzymałości.

Wskazania do stosowania:
>> stymuluje wzrost włosów
>> włosy słabe, cienkie, skłonne do wypadania i przerzedzające się,
>> włosy potrzebujące wzmocnienia i odżywienia
>> do każdego rodzaju włosów


Działanie i efekt:
>> zahamowanie problemu wypadania włosów
>> opóźnienie starzenia się włosów (poprzez ochronę ludzkich komórek macierzystych 
znajdujących się w mieszku włosowym – dzięki wykorzystaniu roślinnych komórek macierzystych)
>> odżywienie, regeneracja, wzmocnienie włosów od korzenia po łodygę
>> pobudzenie odrostu włosów
>> poprawa ukrwienia skóry głowy, dzięki wykorzystanym składnikom aktywnym
>> pielęgnacja skóry głowy

Do wygrania są 3 zestawy kosmetyków, więc wygrywają aż trzy osoby! Wartość nagród to aż 250 zł, więc warto poświęcić chwilkę i wziąć udział w konkursie :). 

Co należy zrobić?

Odpowiedz na pytania:
Jak na włosy działa ekstrakt z roślinnych komórek macierzystych PhytoCell Malus Domestica?
oraz
Które z efektów działania roślinnych komórek macierzystych są dla Ciebie najważniejsze i dlaczego? 

Odpowiedź na pytanie znajdziecie na stronie internetowej www.seboradin.pl

Dodatkowo należy:
1. Być publicznym obserwatorem bloga www.lola-lifestylee.blogspot.com
2. Polubić na facebooku profil Moc Włosów



Konkurs trwa 10 dni - 13.10.2014 - 22.10.2014 do godziny 23:59.




Regulamin:
1. Organizatorem konkursu jest Lola, właścicielka bloga www.lola-lifestylee.blogspot.com
2. Sponsorem nagród jest firma Seboradin.
3. Konkurs trwa do 22.10.2014 do godziny 23:59
4. By wziąć udział w konkursie należy być publicznym obserwatorem bloga, polubić fanpage Moc Włosów oraz odpowiedzieć na pytania konkursowe.
5. Wyniki konkursu zostaną ogłoszone do pięciu dni od zakończenia konkursu,
6. Właścicielka bloga wyśle email informacyjny do osób, które wygrały.
7. Zwycięzca zostanie wybrany przez organizatorkę konkursu. 

Zachęcam do udziału i życzę Wam powodzenia ;)!

sobota, 11 października 2014

Bielenda, Skin Clinic Professional - kuracja z kwasem migdałowym i laktobionowym dla cery z niedoskonałościami

Cześć!

Do mojej cery powoli przestaję mieć cierpliwość. Nigdy nie miałam problemów z trądzikiem, kiedy byłam nastolatką miałam to szczęście, że przez bardzo krótki czas miałam niewielki wysyp zaskórników na czole i to wszystko. 
Obiektywnie patrząc, to teraz też nie mam jakichś super powodów do narzekań, jednak na linii żuchwy zrobił mi się wysyp zaskórników i ten stan utrzymuje się od dłuższego czasu. Przypuszczam, że za tę masakrę odpowiada krem z Ziai z serii Liście Manuka. Mam pełno podskórnych grudek i ostatnimi czasy ciągle eksperymentuję i próbuję odzyskać dawny stan, kiedy pojedyncze niespodzianki pojawiały się ewentualnie przed okresem. 

Oczywiście krem Ziai został dawno wyeliminowany, jednak zaskórniki zostały. Co prawda moja pielęgnacja jest teraz trochę rozchwiana, bo poszukuję zadowalających mnie kosmetyków, a jeszcze w międzyczasie używałam próbki Vishy Dermablend. Będąc ostatnio w drogerii natknęłam się na nową serię kosmetyków Bielenda z linii Skin Clinic Professional. W skład serii wchodzą tonik, krem na dzień i na noc, maska do twarzy oraz aktywne serum korygujące. Bardzo mnie zaciekawiła cała seria i ujrzałam światełko w tunelu odnośnie moich zaskórników. Więc dziś stałam się posiadaczką, mam nadzieję, że szczęśliwą.

"Skin Clinic Professional to zaawansowana linia profesjonalnych, mocno skoncentrowanych preparatów ANIT-AGE do pielęgnacji twarzy, których udowodniona skuteczność wynika z innowacyjnych, specjalnie opracowanych receptur inspirowanych medycyną estetyczną oraz wysokiego stężenia składników aktywnych używanych w profesjonalnych zabiegach w gabinetach kosmetycznych"

Bielenda, Super Power Mezo Serum, Super Power Mezo Krem, serum z kwasem migdałowym, krem z kwasem migdałowym, kwas migdałowy, kwas laktobionowy, Skin Clinic Professional, cera z niedoskonałościami

Wybrałam Super Power Mezo Krem aktywny krem korygujący z kwasem migdałowym, kwasem laktobionowym, witaminą B3 oraz aktywne serum korygujące również z kwasami i niacyną (B3).

KWAS MIGDAŁOWY - delikatnie złuszcza naskórek, dziala antybakteryjnie, zwęża pory, redukuje nadmierne wydzielanie sebum, zapobiega zatykaniu porów, rozjaśnia przebarwienia.

KWAS LAKTOBIONOWY - złuszcza naskórek stymulując mechanizmy naprawcze skóry, zapobiega powstawaniu wyprysków, wygładza i ujednolica koloryt cery, intensywnie nawilża.

WITAMINA B3 - wzmacnia, odnawia i matuje skórę, podnosi jej odporność na uszkodzenia. Zwalcza problemy skórne - trądzik, zaczerwienienia, szorstkość. Rozjaśnia naskórek, redukuje plamy pigmentacyjne, posłoneczne i starcze.

Co ma za zadanie ten duet?
>> Redukcja porów i błyszczenia skóry
>> Rozjaśnienie przebarwień
>> Dodanie blasku i korekta jakości skóry


Poza tym producent obiecuje, że stosowane razem spowodują, że biologiczny wiek skóry cofnie się o 10 lat ;). Bardzo mi zależy na zlikwidowaniu wysypu. Pokładam swoje nadzieje w tych dwóch produktach, trzymajcie kciuki za ich skuteczność ;).

Żeby uregulować pielęgnację, od dzisiaj będzie bardziej zrównoważona i jednorodna, podstawą będą oba produkty. 
Rano - żel do mycia twarzy, tonik antybakteryjny, krem Bielenda z kwasami. Wieczorem - żel do mycia twarzy, tonik pichtowy (moje DIY z nafty kosmetycznej i olejku pichtowego), serum i krem.

Znacie te kosmetyki? Szukałam w Rossmannie, ale z tej serii są tylko nawilżające. Większy wybór podobno ma Natura. Ja całość kupiłam w drogerii Endorphine i za krem zapłaciłam 25 zł, a za serum 27 zł. 

czwartek, 9 października 2014

Makueup Revolution Vivid Blush Lacquer - Heart

Cześć dziewczyny :)

Zaznaczanie policzków różem weszło mi w nawyk, choć nie zawsze tak było. Dawno, dawno temu używanie różów było mi kompletnie obce i choć miałam jeden w kosmetyczce, to używałam go od wielkiego dzwonu, albo jak mi się przypomniało. Oczywiście teraz, kiedy stałam świadoma tego, co mogę i powinnam robić z twarzą, wszystko się zmieniło. Używałam tylko różów w kamieniu i choć wiedziałam, że są też róże np. w musie, to jakoś mnie to nie interesowało. 
Kiedy robiłam zamówienie w sklepie Cocolita.pl, wzięłam na wypróbowanie róż firmy Makeup Revolution, który ma postać płynną. 



Opakowanie jest bardzo fajne rozwiązanie - jest to buteleczka typu air less z pompką. Dozujemy ile chcemy różu, a cała aplikacja jest bardzo higieniczna. Opakowanie jest przezroczyste, widzimy kolor i ilość pozostałego produkty. Ogólnie całość prezentuje się prosto i ładnie. Jeśli chodzi o pompkę, to nie mogę powiedzieć, by się zacinała, ale trzeba docisnąć ją do samego końca, by wydobyć z niej kosmetyk. Przez to czasem zdarza się, że wyciskam za dużo.


Nasza znajomość na początku nie należała do najłatwiejszych. Często zdarzało się tak, że nawet różami w kamieniu potrafiłam zrobić sobie plamę, więc jak tu okiełznać kosmetyk, który ma płynną formę podobną do podkładu, mocną pigmentację?
Na początku pomyślałam, że najlepiej będzie nakładać róż pędzlem. Do tego celu wybrałam Hakuro H51 do podkładu, malutką ilość różu wyciskałam na wierzch dłoni, moczyłam pędzel i stemplowałam policzki, następnie rozcierałam. Efekt? Zdecydowanie przedobrzony i choć kolor mi się bardzo podobał, to jednak różu w ten sposób nakładałam za dużo i chyba wyglądałam jak mała Matrioszka. Dodatkowo pędzel pochłaniał róż i musiałam go wyciskać dosyć sporo, by uzyskać efekt.

No właśnie - jeśli chodzi o kolor, to z całej gamy kolorystycznej (do wyboru mamy 6 kolorów) wybrałam kolor Heart. Jest to kolor zgaszony, zdecydowanie idący z kolorystykę brzoskwiniową. Zdecydowanie typowe, różowe barwy do mnie nie pasują, natomiast w brzoskwini czuję się świetnie. Ten odcień ma lekko ceglastą domieszkę (jak ja nie lubię opisywać kolorów!), a całość prezentuje się bardzo ładnie i naturalnie.



Jak widzicie na powyższym zdjęciu, róż ma maksymalnie mocną pigmentację. Wystarczy jego odrobina, by uzyskać zadowalający efekt. Dlatego też nie odpowiadało mi, że pędzel tak bardzo wchłaniał kosmetyk i musiałam zużywać go więcej, co negatywnie przełożyłoby się na jego wydajność. 

Jedną z najważniejszych cech jest to, że róż jest prawdziwie wodoodporny. Trzyma się bez zmian cały Boży dzień, nawet jeśli w ciągu dnia przytulę się na kilka godzin do poduszki. Myślę, że dałby radę nawet wizycie na basenie ;). Nakładam go na wierzch dłoni i kiedy chcę zmyć resztki, to jest to niemożliwe. Nawet mydło, czy płyn do mycia naczyń nie działa. Przez następne kilka godzin mam plamę na ręku, która wygląda jak uczulenie - tak niezniszczalny jest ten kosmetyk!

Wyżej napisałam, że aplikacja pędzlem mi nie odpowiadała, dlatego też postanowiłam znaleźć na niego inny sposób. Wybrałam metodę najprostszą - własne palce. Teraz nakładam ociupinkę na wierzch dłoni, zamaczam palec w płynie i nanoszę róż palcem na policzek, idąc wzdłuż kości policzkowej. Zaraz po nałożeniu zostają mi odbite opuszki, ale zaraz dwoma palcami wszystko rozcieram. Muszę powiedzieć, że róż rozciera się bardzo dobrze. Stapia się ze skórą i granice nie są w ogóle widoczne, jedynie co widać, to ładnie podkreślone policzki. Przy tym sposobie zdecydowanie zostanę na zawsze :). Efekt jest naturalny, choć oczywiście ilość można stopniować uzyskując efekty według własnego widzimisię. 


Zdjęcie z czasów sprzed grzywki, żebyście mogły zobaczyć, jak wygląda na twarzy. 

Paletki Makeup Revolution zrobiły prawdziwą furorę w blogosferze, sama jestem zakochana w Iconic 3. Ale jestem ciekawa, czy spróbowałyście innych kosmetyków? Moim zdaniem są naprawdę godne polecenia. Róż kosztuje 15 zł i za tą cenę dostajemy świetną jakość, długą trwałość i piękny kolor i choć na początku nie potrafiłam się dogadać z tym różem, to znalazłam na niego swój sposób i jestem bardzo zadowolona :). Wcale się nie dziwię, że jest taki szał na te kosmetyki, sama przeglądając teraz sklepy drogerie internetowe, odhaczam w głowie, co musi do mnie trafić :D.

poniedziałek, 6 października 2014

Iconic 3 Makeup Revolution - recenzja palety + makijaż!

Cześć dziewczyny!

Tyle dobrego naczytałam się o kosmetykach marki Makeup Revolution, że nie mogłam powstrzymać się przez zakupieniem przynajmniej kilku i sprawdzeniu, o co tyle krzyku. Czytałam na wielu blogach o świetnej jakości i bardzo dobrej cenie kosmetyków. Ja skusiłam się na róż do policzków Vivid Blush Lacquer, pomadkę oraz paletkę Iconic 3, o której będzie dzisiejszy post.

Makeup Revolution, Iconic 3, recenzja, makijaż

Nie wahałam się ani chwili, jeśli chodzi o wybór paletki - od razu postawiłam na Iconic 3 ze względu na to, że mi jako nieniebieskookiej bardzo odpowiada kolorystyka wpadająca w różowe tony. Uznałam, że nie mam paletki, po którą mogłabym sięgać do codziennych makijaży i ta nada się idealnie. 

Paletki Iconic są uznawane za odpowiedniki sporo droższych palet Naked firmy Urban Decey. Nie mam żadnego porównania z droższymi paletami Naked, jednak na swatchach w internecie widziałam, że kolory są niemal identyczne. 

Opakowanie nie jest jakieś górnolotne, ot zwykły plastik, wydaje się być dosyć słaby, ale póki co nic się z nim nie dzieje. Na pewno nie jest tak dobrej jakości jak palety Sleeka, ale póki się nie rozwala, to mi to nie przeszkadza ;). Ważniejsza jest zawartość i w tym momencie robi się coraz bardziej interesująco.




Do tworzenia pięknych makijaży mamy 12 cieni. Trzy z nich są całkowicie matowe, natomiast pozostałe mają wykończenie od satynowego do metalicznego, czyli dokładnie takie, jak lubię! Cienie matowe używam jedynie do rozcierania górnych granic ciemniejszych cieni, tworząc ładne przejścia kolorów. Oczywiście z powodzeniem można stworzyć z nich bardzo delikatny makijaż, ale to zdecydowanie nie moje klimaty ;). Cienie w palecie są ułożone od najjaśniejszych do najciemniejszych. Kolorystyka według mnie jest bardzo dobrze dobrana. Drugi, trzeci i piąty cień to piękne odcienie różu, z czego piąty cień jest najbardziej intensywny, trzeci cień jest przepiękny, satynowy łososiowo różowy, a drugi cień ma nieco gorszą jakość, bo ma dosyć spore drobiny i trochę ciężko nakłada się go na pędzel, o wiele lepiej jest go aplikować palcem, wtedy ślicznie się mieni. 

Szósty cień jest w kolorze starego złota z lekką nutką miedzi. Ten cień będzie pięknie współgrał z pozostałą ciemniejszą piątką cieni.

Cienie 8, 9, 10 i 11 to cienie o różnym odcieniu brązu. Wszystkie są satynowe i metaliczne. Bardzo ciekawy jest cień ósmy, najjaśniejszy z brązów, mieni się lekko na miedziany kolor. Ulubieńcem jest natomiast ostatni, bardzo ciemny cień. Jest to chłodny brąz, jednak ma w sobie złote drobinki. Widać je w opakowaniu i jeśli nałożymy cień na rękę, jednak moim zdaniem na oku drobinki są niewidoczne, za co plus. Tego cienia używam do niemal każdego makijażu. Świetnie przyciemnia zewnętrzny kącik oka, tworząc wyrazisty makijaż!

Światło sztuczne
Światło dzienne
Swatche na ręce są wykonane bez żadnej bazy. Cienie mają świetną pigmentację! Bardzo dobrze mi się z nimi współpracuje, bo dobrze się rozcierają, nie tworzą plam, czy prześwitów. Bardzo jestem zadowolona z tego, że przy blendowaniu nie nikną, jak to dzieje się w przypadku niektórych cieni Sleeka. Nie ma dla mnie nic gorszego niż cienie, które tracą swój kolor, a po kilku godzinach tak naprawdę nie wiadomo w jakiej kolorystyce był stworzony makijaż. Cienie z Iconic 3 przez cały dzień zachowują się tak samo i do samego wieczora można cieszyć się ładnym i przede wszystkim świeżym makijażem.

Cienie się osypują, jednak lekko, o wiele mniej niż cienie Sleeka. Porównuję do Sleeka, bo te cienie znam bardzo dobrze, jestem posiadaczką wielu palet, więc mogę się wypowiedzieć. Osypywanie nie jest dla mnie problemem, bo najpierw maluję oko, a potem twarz, więc pozostałości cienia na policzku najpierw dokładnie zmywam :).

Nie ma problemu z nabieraniem cieni na pędzel, no, oprócz tego drugiego cienia, o którym pisałam wyżej. Pozostała jedenastka jest dobrze zmielona i sprasowana.





Zdecydowanie mogę powiedzieć, że odkąd posiadam tę paletę, sięgam po nią codziennie. Uwielbiam ją za uniwersalność i za to, że nie sprawia mi problemów przy malowaniu. Świetne połączenie kolorystyczne to spory atut tej palety. Polecam ją każdemu, bo nadaje się do lekkich makijaży, które delikatnie podkreślą urodę, a zarazem można wyczarować z niej mocniejszy i bardziej wyrazisty look. Dodatkowo cena 20 zł aż się prosi, by ją wypróbować :). Ja czuję się zachęcona do większych eksperymentów z tą firmą. Mam na oku cienie folie i kilka innych produktów :).

Dajcie znać, czy Wy również uległyście tej firmie i macie jakieś perełki w swojej kolekcji?

sobota, 4 października 2014

Sierpniowo - wrześniowe denko

Cześć dziewczyny!

Zużywanie idzie mi ciężko, ogrom produktów sprawia, że w ciągu dwóch miesięcy zużyłam tylko 13 opakowań. Zdecydowanie najwięcej zużywam produktów pielęgnacyjnych, natomiast nie przypominam sobie, żebym skończyła jakiś kolorówkowy produkt oprócz eyelinera :P. Niemniej zapraszam Was na trzynaście minirecenzji :).


Ziaja, aloesowy szampon do włosów suchych - bardzo lubię szampony Ziai, a już szczególnie te, w białych butlach. Ten szampon ma sporą pojemność, bo aż 500 ml, dobrze myje włosy, świetnie się pieni, nie plącze włosów. Na moje potrzeby jest wystarczający :).

Ziaja, Liście Manuka, pasta do głębokiego oczyszczania - pisałam o niej w tym poście :). Bardzo ją polubiłam, ale na zajęciach praktycznych z kosmetyki dowiedziałam się, że mam bardzo wrażliwą skórę, która nawet przy demakijażu robi się czerwona i produktów z drobinkami nie powinnam stosować. Będę się do tego stosować, jednak całe życie żyłam w przekonaniu, że jestem gruboskórna i mogę traktować twarz największymi ździerakami :P

Joanna, Sun & Fun, żel pod prysznic i szampon z odżywką - o miniaturkach idealnych na wyjazdy poczytacie tutaj :)

Luksja, Care Pro Nourish, kremowe mleczko pod prysznic ze składnikami balsamu - pokochałam ten żel pod prysznic! Co prawda nie zauważyłam, by działał jak balsam, ale jest niesamowicie wydajny, niewielka jego ilość wystarcza, by wytworzyła się spora piana. Poza tym zapach jest nieziemski. Na pewno do niego wrócę :)

Ziaja, nawilżający krem matujący 25+ - bardzo fajny kremik, który nawilża i matuje, poczytacie o nim pod tym linkiem.

Isana, zmywacz do paznokci - jest to kolejna buteleczka tego zmywacza. Super radzi sobie z lakierem i jest tani. Dziś kupiłam kolejną butelkę. Uwaga! Nadaje się do ściągania hybryd i teraz w tym celu go używam zamiast zwykłego i droższego acetonu do paznokci hybrydowych :).


L'oreal Men Expert, żel do mycia twarzy z mikrodrobinkami - produkt, który w denku pojawia się regularnie. Mam jeszcze 4 opakowania do zużycia, więc ciągle go męczę... Na pewno znów go nie kupię, bo po pierwsze - kupiłam go (a w zasadzie mój M.) za 5 zł i takiej ceny już nie ma, a po drugie - po tylu opakowaniach mi się zbrzydł :P. Ale ogólnie spisuje się dobrze i nie mam mu nic do zarzucenia.

Biedronka, mała perfumetka - kupiłam z rok temu za 6 zł, bo internety podają, że jest to odpowiednik zielonego jabłuszka Be Delicious DKNY. I faktycznie, bardzo podobny, świeży zapach. Jak na pachnidło za 6 zł, zapach utrzymuje się przyzwoicie długo, do kilku godzin, pachnie naturalnie i nie czuć zapachu alkoholu. Same sprawdźcie :). Idealny do torebki na szybkie odświeżenie :)

Pierre Rene, Longlasting Gel Eyeliner - w denku pojawia się po raz drugi. Za każdym razem wystarczył mi na pół roku robienia codziennie kresek. Bardzo go lubię. Obecnie używam żelowego eyelinera z Maybelline, jednak zostawiłam sobie pędzelek dołączony do eyelinera Pierre Rene, no świetnie robi mi się nim kreski :). Na pewno do niego wrócę. Więcej poczytacie w tym poście.

FA, Sport Ultimate Dry 96h - tego lata z antyperspirantów w kulce przeniosłam się na te w sprayu, z których jestem bardzo zadowolona. Ten ma świetny zapach i czuję się świeża przez cały dzień. Mimo, że producent obiecuje, że świeżość zostanie utrzymana przez 4 dni, to jednak nie chcę się o tym przekonać :D. Wystarczy mi dzień ;)

Nivea, Stress Protect - antyperspirant w kulce, nie zużyłam go do końca całkiem, bo już nie mogłam go znieść. W upały nie zapewniał mi świeżości. Przeszłam na spraye, jak pisałam wyżej. Co prawda kulki są zdecydowanie bardziej wydajne, jednak wolę zachować świeżość ;).

Bielenda, Biotechnologia ciekłokrystaliczna 7D, nawilżający płyn micelarny do mycia i demakijażu - dobrze radził sobie z makijażem, nawet wodoodpornym. Czasem odświeżałam nim twarz rano. Nie mam mu nic do zarzucenia, bo dobrze domywa wszelkie zanieczyszczenia.


Dzisiejsze denko całkiem jest pozytywne i pełne dobrych kosmetyków, tylko jeden bubelek. Dajcie znać, jak tam Wasze zużycia w ubiegłym miesiącu ;).

czwartek, 2 października 2014

Golden Rose Ultra Rich Color - moja idealna pomadka nude!

Cześć dziewczyny!

Wiem, że wiele z Was nie lubi malować ust w zdecydowanych, mocnych kolorach, szczególnie na co dzień. Mam coś dla Was! I chociaż ja lubuję się w wyrazistych kolorach i często stawiam na wyróżniające się usta, to szczerze uwielbiam tę pomadkę :). 
Ostatnio wspominałam, że pracowałam obok stoiska Golden Rose i wiele kosmetyków bardzo mnie kusiło. Raz dostałam do zakupów testery pomadek i właśnie wśród tych testerów znajdowała się ta. Następnego dnia poszłam kupić kupić pomadkę, cobym mogła się cieszyć pełnowymiarowym opakowaniem, a nie tylko próbką :).



Pomadki nude są w modzie, są delikatne, pasują do mocniej podkreślonych oczu, dlatego przez wielu są uwielbiane. Ja nie umiałam znaleźć odpowiedniego dla siebie odcienia nude. Te w kolorach beżowych nie bardzo mi pasowały, źle się w nich czuję - jakoś nijako i bez wyrazu. Ta pomadka ma tony różowe, ciepłe. I dla mnie jest strzałem w dziesiątkę! Kolor jest nienachalny, ale bardzo pasuje do mojego typu urody i świetnie współgra z makijażem dziennym, ale i wieczorowym.


Opakowanie szminki jest typowe dla Golden Rose - jest srebrne o złotych wykończeniach. Nie jest specjalnie trwałe, ale w torebce się nie rozwali. Moim zdaniem wygląda dosyć elegancko. Niestety napisy na opakowaniu są mało trwałe i z czasem na pewno zaczną się ścierać. Pomadka zawiera witaminę E i masło shea, które mają pielęgnować usta.


Pomadka ma wykończenie lekko błyszczące. Nie wysusza ust, przez co bardzo przyjemnie nosi się ją na ustach. Bardzo dobrze też się osadza. Nie pozostawia smug, ani nie podkreśla suchych skórek, wręcz je niweluje. Oczywiście jeśli chodzi o trwałość, to nie jest powalająca - nie wytrzyma posiłku, jednak wcale tego nie wymagam. Bez jedzenia i picia wytrzymuje około 4 godzin, co jest niezłym wynikiem. Schodzi równomiernie, nie pozostawiając prześwitów. Kolor pomadki można stopniować, na zdjęciach poniżej są 2-3 warstwy.



Bardzo Wam ją polecam. Jest to taki odcień, z którym każda z Was z pewnością się polubi. Idealnie nadaje się do codziennych makijaży i delikatnie podkreśli każdy look. Ja ją uwielbiam i ostatnio nawet miałam na nią "fazę". Przynajmniej dopóki nie kupiłam kolejnej szminki... Ogólnie w ostatnim czasie sporo przybyło mi mazideł do ust i chyba to już zakrawa o małą obsesję. Także spodziewajcie się, że w najbliższym czasie będę Wam pokazywała sporo pomadek ;). 

Cena: 12,90 zł / 4,5 g