piątek, 11 grudnia 2015

Konturowanie na mokro? Nie taki diabeł straszny, jak go malują || Face Contour Mix z Kobo Professional

Cześć!

Konturowanie zawsze było dla mnie sporym wyzwaniem. Przez długi czas miałam wrażenie, że robię to źle, coś mi zawsze nie pasowało. Nadal nie uważam, żebym robiła to rewelacyjnie, jednak chcę pokazać Wam efekty konturowania na mokro. Od zawsze używałam do tego celu bronzerów w kamieniu. Ostatnio moim ulubieńcem stał się bronzer z Kobo Nubian Desert, śmiem twierdzić, że jest to najlepszy bronzer, jaki kiedykolwiek miałam. Bardzo lubię markę Kobo, dlatego też nie mogłam przejść obojętnie od nowości Face Contour Mix. Jest to nic innego, jak zestaw kremowych podkładów do konturowania twarzy. Chciałam się przekonać, która opcja - konturowanie na sucho czy na mokro - będzie dla mnie lepsza. Obawiałam się, że kompletnie nie będę umiała się posłużyć tym zestawem. Poniżej zobaczycie zestaw zdjęć, są to moje pierwsze kroki z konturowaniem na mokro, ale efekt bardzo mi się podoba :).


czwartek, 8 października 2015

Porównanie trzech marek lakierów hybrydowych: Semilac, Cosmetics Zone, Tifton

 Cześć dziewczyny!

Od ponad półtora roku używam hybryd. Aż dziwię się sama sobie, że notka powstaje tak późno, bo pokochałam je wielką miłością. Myślę, że na czym polega manicure hybrydowy każdy wie, więc nie będę tłumaczyć. Moje paznokcie są dość słabe, zawsze takie były. Zwykły lakier utrzymywał się na nich jakieś 1-2 dni. Poszukiwałam trwalszego rozwiązania i w ten sposób poznałam hybrydy. Nie chciałam co dwa, trzy tygodnie wydawać pieniędzy na kosmetyczkę, więc postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Do tej pory przetestowałam trzy firmy produkujące lakiery hybrydowe. Jeśli jesteście jakie i co o nich sądzę, zapraszam na dalszą część posta.


SEMILAC

Nie jest to marka, z którą zaczynałam swoją hybrydową, ale tych lakierów mam najwięcej. W blogosferze robi wielką karierę, a grono fanek ciągle się powiększa. Musiałam skusić się i ja. 



Gama kolorystyczna jest cudowna, a firma cały czas pokazuje kolejne nowości. Kolory są tak piękne, że ciężko się ograniczyć do kilku, bo chciałoby się wszystkie. Moja kolekcja tych lakierów jest dość skromna. Na ten moment nie wiem, czy skuszę się na inne, ponieważ cena lakierów wzrosła, a ja ciągle próbuję nowych firm. Prawdziwą perełką wśród tych lakierów jest 034 Mardi Gras. W zależności od intensywności światła daje różną intensywność kolorów. Jest to głęboka fuksja z domieszką fioletu. Cudo, idealny na jesień! 022 Mint królował latem. Tworzy świetny gradient wraz z 018 Cobalt. Wyjątkowo podoba mi się w połączeniu z kolorem Banana, którego niestety nie mam.

Będąc całkowicie szczerą, to jakość lakierów nie wywarła na mnie aż takiego wrażenia. Prawdą jest, że lakiery te mają świetną pigmentację i 2 warstwy wystarczają, by pokryć płytkę paznokcia bez prześwitów. Konsystencję mają średnio gęstą, ale aplikacja nie sprawia problemów. Jedynym problematycznym lakierem jest 001 Strong White, który marszczy się w lampie. Za każdym razem, nawet, jak nakładam bardzo cienkie warstwy. A szkoda, bo biały przydaje się w wielu stylizacjach. Jeśli chodzi o trwałość, to przy kwadratowych paznokciach nigdy nie dotrwały dwóch tygodni, ponieważ na rogach odchodziły od płytki paznokcia. Teraz, kiedy mam coś na kształt migdałków dają radę dwa tygodnie, choć czubek minimalnie odchodzi. Gdyby byłaby to jedyna marka, którą używam, pomyślałabym, że to przez słabe paznokcie, ponieważ mówi się, że hybryda gorzej trzyma się na zniszczonych paznokciach.  

Lakiery ładnie odmaczają się w acetonie, a ja ściągam je za pomocą zielonej Isany. Po odmoczeniu i zeskrobywaniu ich patyczkiem przemieniają się w pył.                                                                                                                                                                                      
Cena: 29 zł / 7 ml

COSMETICS ZONE

Z tej firmy kupiłam swój pierwszy zestaw do hybryd - lampę, akcesoria i dwa lakiery oraz bazę i top. Bazę i top używam do dziś, więc mogę powiedzieć, że są wydajne jak na ponad 1,5 roku regularnego używania. Na temat tych produktów czytałam różne opinie. Generalnie nie narzekam, ale też nie mam porównania do innej bazy i topu. Co zauważyłam, to to, że baza po utwardzeniu jakby jest skurczona, a nawet zdarzało się, że powstały dziury. Na szczęście nałożenie koloru wszystko wyrównuje. Zarówno baza jak i top współpracują i z Semilaciem i Tiftonem.

Zauważyłam, że lakiery Semilac trzymają się lepiej na bazie CZ niż CZ ;). Mam tylko dwa kolory, z czego niestety jeden - piękny malinowy kolor - zgęstniał i nie nadaje się do użytku. Nie mam pojęcia dlaczego tak się stało. Drugi, beżowy, ma prawidłową konsystencję, a oba były przechowywane w ten sam sposób. Jakość lakierów i czas utrzymania się na płytce porównałabym do lakierów Semilac, z lekką przewagą Semilaca. Nie chcę wydawać kategorycznej opinii na temat firmy na podstawie dwóch lakierów, ale raczej nie zdecyduję się na kolejne lakiery tej marki, choć paleta kolorów jest bardzo bogata,

Cena: 17,99 zł / 7 ml
          24,99 zł / 15 ml

TIFTON

Te lakiery to moje małe odkrycie, które pozostawiłam dla Was na sam koniec. Co prawda mam tylko dwa kolory, ale kupiły mnie całą.



Buteleczki są niezwykle małe. Jest to pojemność 5 ml i dla tych z Was, które robią hybrydy tylko sobie jest to zdecydowanie dobre rozwiązanie. Gdzieś przeczytałam, że 5 ml wystarcza na 15 malowań po 2 warstwy, ale osobiście tyle jeszcze nie malowałam. Hybrydy te są tanie, bo buteleczka kosztuje 12,90 zł, a wybór kolorów jest duży. Firma oferuje także lakiery z brokatem, które wyglądają bardzo ciekawie, zarówno solo, jak i na jakiś kolorowy podkład. Plus za to, że lakiery mają swoje nazwy. Wiele razy wspominałam Wam, że uwielbiam, jak kosmetyki mają nazwy zamiast numerków, to naprawdę urocze :). Wybrałam dla siebie nowo wprowadzony kolor - neonowy żółty oraz błękitny. Lakiery pokrywają płytkę wystarczająco przy 3 warstwach. Przy takich kolorach jest to normalne. Mają rzadszą konsystencję niż Semilac i przyznam, że bardziej mi ona odpowiada. Największy plus mają u mnie za trwałość. Wytrzymują ponad dwa tygodnie i ja ściągam je tylko dlatego, że drażni mnie odrost i mam chęć zmiany. Lakier zupełnie nie odchodzi od płytki paznokcia. To też mówi mi, że Semilac odchodzi nie ze względu na bazę z Cosmetics Zone, bo na tej bazie Tifton trzyma się rewelacyjnie. Póki co te lakiery to dla mnie numer jeden!

Cena: 12,90 zł / 5 ml
           
Mam dla Was kilka zdjęć z moim manicurem. Nie jest to wykonanie perfekcyjne, dopiero uczę się i wierzę, że ćwiczenie czyni mistrza. Nawet dokładne malowanie przy skórkach wymaga wielkiej wprawy, szczególnie, gdy maluję lewą ręką. Ale jest coraz lepiej i pewnie coraz sprawniej będzie mi szło :).


Pierwsze zdjęcie w lewym górnym rogu to paznokcie z użyciem koloru PST4 z Cosmetics Zone. Obok piękny Mardi Gras. Po lewej w dolnym rzędzie kolorowa wariacja. Uwielbiam gradienty! Zobaczcie jak mięta pięknie przechodzi w kobalt ;). Ostatnie zdjęcie to stuningowany french. Pamiętam, że mocno się namęczyłam, żeby wszystko wyszło w miarę równo. Bardzo podoba mi się te zdobienie :). 

Dwa ostatnie to już lakiery z Tiftona. Neonowy żółty królował latem. Po prostu go uwielbiam! Błękit świetnie wygląda na stopach. 

Podsumowując, nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez lakierów hybrydowych. Pokuszę się nawet o opinię, że dzięki tym lakierom moje paznokcie się nie łamią i nie rozdwajają. Ostatnio kupiłam słynny Hard firmy Semilac dla utwardzenia naturalnej płytki. Dzięki niemu mogę nosić tak długie paznokcie, jakich jeszcze nigdy nie miałam! Jeśli będziecie chciały, to napiszę o nim osobna notkę. 
Dla mnie faworytem jest Tifton i to właśnie z tej firmy będę próbować kolejne kolory.
Zdarzyło się, że w ciągu tego okresu, od kiedy używam hybryd, pomalowałam paznokcie zwykłym lakierem. I wiecie co? W mojej ocenie wyglądał on na płytce brzydko, samo malowanie sprawiało mi trudności, było widać każdą nierówność paznokcia. Jeszcze bardziej doceniłam hybrydy :).

Dajcie znać, czy też wykonujecie ten rodzaj manicuru i jakie są Wasze ulubione firmy i kolory :)!

niedziela, 4 października 2015

Rzęsy aż do nieba z odżywką Bodetko Lash?

Cześć dziewczyny!

Która z nas nie marzy, by mieć rzęsy aż do nieba, które sprawią, że spojrzenie będzie niezwykle zalotne? Pewnie każda! Niestety często się zdarza, że natura nie obdarza nas tak pięknymi firankami, jakbyśmy chciały. Tutaj z pomocą przychodzą nam różnego rodzaju odżywki do rzęs. Miałam okazję przetestować odżywkę Bodetko Lash. Jeśli jesteście ciekawe, jaka jest moja opinia, zapraszam na recenzję.


Muszę przyznać, że w użytkowaniu tej odżywki byłam bardzo systematyczna. Zaczęłam ją stosować 22 maja i stosuję ją do dziś, zostało mi jeszcze troszeczkę. Nakładam ją codziennie, w ciągu tych niemal 4 i pół miesiąca stosowania zdarzyły się może ze 3 dni, kiedy jej nie zaaplikowałam. Przede wszystkim byłam bardzo ciekawa efektów, ponieważ odżywka jest luksusowa, no i przyznajmy szczerze - nie taka tania.

Odżywka jest umieszczona w czarno złotym kartoniku. Minimalny wygląd i dobór kolorów faktycznie sprawia wrażenie, że w ręku trzymamy coś luksusowego. Mamy do wyboru dwie pojemności odżywki - 1,5 ml i 3 ml, z czego ja używam tej większej. 

Samo opakowanie przypomina eyeliner. Odżywkę aplikuje się za pomocą pędzelka i ta forma na pewno sprawdza się najlepiej. Płyn jest bezbarwny i dość rzadki, nie wyczułam żadnego zapachu. Co ważne, stosowanie odżywki nie wywołało u mnie żadnego podrażnienia oczu. Nie odczuwałam pieczenia, łzawienia, ani nic w tym stylu, choć zdarzało się, że wjechałam pędzelkiem do oka. Odżywkę nakładałam codziennie wzdłuż linii rzęs.



Teraz najważniejsze, czyli efekty! Początkowo pierwszym zauważalnym przeze mnie efektem było wyraźne przyciemnienie rzęs. Stały się bardziej wyraziste, jakby po hennie. Widziałam efekty już po miesiącu, jeśli chodzi o długość rzęs. Moim punktem odniesienia było załamanie powieki, obecnie widzę wyraźnie, że rzęski sięgają ponad załamanie! 

Muszę też zaznaczyć, że odżywka nie wpłynęła na wypadanie rzęs. Przy każdym demakijażu widziałam na waciku 3-4 rzęsy, czyli tak, jak było u mnie w standardzie. Mimo tego, rzęsy wyraźnie się zagęściły. 


Na powyższym zdjęciu wyraźnie widać, że efekt jest naprawdę widoczny. Przyznam szczerze, że dopiero po zestawieniu tych zdjęć pomyślałam sobie "wow, ale różnica!".

W ten weekend odwiedziłam moją mamę. Wczoraj rano, kiedy byłam bez makijażu, zapytała mnie, czy jakoś przedłużałam lub zagęszczałam rzęsy. I to chyba jest najlepsza rekomendacja :).


Tutaj macie jeszcze dwa, skrajne efekty. Ja jestem pod wrażeniem, a Wy? Na drugim zdjęciu rzęsy są przyprószone pudrem, nie zauważyłam tego wcześniej :).


Cena: 149 zł
Dostępność: sklep internetowy Bodetko Lash

sobota, 26 września 2015

Kolorowe maleństwa do ust z Born Pretty Store

 Cześć dziewczyny!

Ilość różnego rodzaju mazideł do ust rośnie u mnie w zastraszającym tempie. Po prostu nie umiem się im oprzeć i nic na to nie poradzę :). Nic więc dziwnego, że wybierając kosmetyki do przetestowania ze sklepu Born Pretty Store skusiłam się na te maleństwa :).


A w zasadzie wybrałam jedną szminkę, drugą dostałam dodatkowo. Zgadniecie, który kolor wybrałam ja? Tak, jest to ten soczysty róż :). Wyobraźcie sobie, jakie było moje zdziwienie rozmiarem tych pomadek! Są naprawdę maleńkie, idealne do kopertówki, jednak trzeba uważać, by gdzieś się nie zapodziały :). Na opakowaniu nie ma podanej gramatury, ale właśnie je zmierzyłam i mają 5,5 cm z zakrętką i 4,5 cm bez niej! Opakowanie jest plastikowe i należy do tych raczej łatwo zniszczalnych, jednak zamykają się na wyraźny klik i nigdy nie zdarzyło mi się, by same się otworzyły w torebce.


Powyżej możecie zobaczyć swatche kolorów. Są naprawdę dobrze napigmentowane! Nie wiedziałam czego się spodziewać po nich, jednak okazało się, że ich jakość jest bardzo dobra. Podoba mi się ich wykończenie, które jest satynowo - matowe. Raczej nie daje błysku, ale pełen mat też to nie jest. Dzięki temu są bardzo komfortowe w noszeniu i nie przesuszają ust.
Ich trwałość nie odbiega od normy, a nawet bym powiedziała, że są w stanie przetrzymać lekki posiłek. 



Kolor różowy zdecydowanie zdobył moje serce. Mogłabym go nazwać wręcz fuksjowym, zdecydowanie uwielbiam ten kolor :). Drugi to fiolet. Kiedyś byłam zakręcona na punkcie fioletu na ustach, ale wtedy miałam czarne włosy i taka kolorystyka bardziej mi pasowała. Obecnie niezbyt dobrze czuję się w tym kolorze.

Ogólnie rzecz biorąc kosmetyki z BPS zaskakują mnie swoją jakością. Jedna taka szminka kosztuje $1,59 i kupicie ją tutaj. Ja uwielbiam przeglądać ofertę tego sklepu, można wyhaczyć sporo fajnych kosmetyków ;). Jeśli jesteście zainteresowane, podaję kod rabatowy na zakupy :).


środa, 23 września 2015

Zabieg eksfoliacji kwasem glikolowym Bielenda Professional

Cześć dziewczyny!

Mamy dzisiaj pierwszy dzień jesieni, choć na dworze jest całkiem przyjemna pogoda. Kilka dni temu na facebooku pisałam Wam o tym, że zamierzam przeprowadzić na sobie serię zabiegów z użyciem kwasu glikolowego. Tego typu zabiegi przeprowadza się wyłącznie jesienią/wczesną wiosną, więc dzisiejsza data wyjątkowo pasuje na tego typu notkę :).

Moja cera jest mieszana, w kierunku tłustej. Ostatnimi czasy zupełnie nad nią nie panuję. Mam wysyp zaskórników zamkniętych na linii żuchwy, czole i skroniach. Do zaskórników na skroniach przyczynił się... telefon komórkowy, ponieważ są one z tej strony, gdzie zazwyczaj trzymam telefon podczas rozmowy, dlatego pamiętajcie, żeby codziennie dezynfekować ekran, bo to siedlisko bakterii, które może pogorszyć stan skóry!

Moja cera wygląda źle, a w makijażu wcale nie jest lepiej, bo grudki wystające ponad poziom skóry nie można niczym zamaskować. W tym celu postanowiłam zainwestować w zestaw do eksfoliacji kwasem glikolowym. Chcę zadziałać raz i porządnie, żeby pozbyć się nieproszonych gości i poprawić kondycję cery.

ZABIEG EKSFOLIACJI KWASAMI JEST ZABIEGIEM PROFESJONALNYM, WYKONYWANYM W GABINETACH KOSMETYCZNYCH. NIE WOLNO GO WYKONYWAĆ BEZ ODPOWIEDNIEGO PRZESZKOLENIA!!!
Preparaty do użytku profesjonalnego są mocniejsze w działaniu od tych dostępnych w drogeriach, pamiętajcie o tym! Nieumiejętne stosowanie kosmetyków z kwasami może doprowadzić do dużych podrażnień skóry!


Kwas glikolowy wybrałam, ponieważ jest mocniejszy od kwasu migdałowego. Naturalnie występuje w trzcinie cukrowej i należy do kwasów owocowych AHA - alfahydroksylowych. Można go stosować w różnych stężeniach i to właśnie od stężenia zależy jego działanie (ale od pH również, ale o tym później). W stężeniu do 15% ma działanie nawilżające, ale także powoduje niewidoczne dla oka złuszczanie naskórka. Jeśli chcemy oczyścić skórę, wybieramy stężenie od 20-35%, wyższe stężenia pobudzają już procesy regeneracyjne w skórze właściwej. 

Dla kogo przeznaczony jest zabieg eksfoliacji?

Przede wszystkim dla cer trądzikowych, z zaskórnikami zamkniętymi i otwartymi, dla cery łojotokowej. Kwas dobrze sprawdza się na przebarwienia potrądzikowe, zaburzenia pigmentacji skóry, blizny. Ale to nie wszystko. Użycie kwasu jest odpowiednie dla cer dojrzałych, ponieważ wygładza drobne zmarszczki. Nawilża skórę, więc cera sucha, szara, potrzebująca rewitalizacji również będzie zadowolona. 

Działanie kwasu.

Złuszcza obumarły naskórek, rozluźnia połączenia pomiędzy martwymi komórkami, ułatwia wnikanie składników aktywnych, stymuluje fibroblasty do produkcji kolagenu i elastyny, poprawia nawilżenie, spłyca zmarszczki i płytkie zmiany potrądzikowe, hamuje powstawanie przebarwień, reguluje proces wydzielania sebum, działa oczyszczająco, zwiększa skuteczność stosowanych preparatów pielęgnacyjnych, wyrównuje koloryt skóry.



Wykonanie zabiegu.


KROK 1: 
Przed przystąpieniem do zabiegu należy zabezpieczyć okolice oczu. Ja będę wykonywać ten zabieg sama na sobie, więc ciężko, żebym zakryła oczy płatkiem kosmetycznym, dlatego muszę bardzo uważać. Płatki nosa, kąciki ust, a także wszelkie zmiany na skórze (uszkodzenia naskórka, zmiany barwnikowe, stany zapalne) trzeba zabezpieczyć wazeliną kosmetyczną.
Na około tydzień przed pierwszym użyciem kwasu zaleca się stosowanie żelu przygotowującego. W składzie tego żelu znajduje się kwas laktobionowy, kwas mlekowy i kwas migdałowy. Żel ma za zadanie przygotować cerę do zabiegu z kwasami o wyższym stężeniu. Dodatkowo żel głęboko oczyszcza twarz. Preparat należy rozprowadzać na twarzy kolistymi ruchami przez 2-4 minuty, a następnie zmyć wodą, a twarz osuszyć. 


KROK 2:
Kolejna czynność to już właściwe złuszczanie kwasem glikolowym. Nakłada się go pędzelkiem wachlarzowym na suchą skórę. Najlepiej jest podzielić twarz na strefy, ponieważ wtedy łatwiej kontrolować czas. Dlatego też najpierw nakładam kwas na czoło, zmywam, następnie na jedną stronę twarzy - zmywam, na drugą stronę twarzy - zmywam. Należy cały czas obserwować twarz, jeśli pojawią się przekrwienia, pieczenie, mrowienie wtedy trzeba zneutralizować kwas natychmiast. Początkowo będę trzymać kwas przez 4 minuty, a z każdym zabiegiem będę zwiększać czas, ale tak, żeby nie przekroczyć 10 minut. Mój kwas jest 20% i ma pH 1,6. Wyżej wspominałam, że działanie kwasu zależy nie tylko od stężenia, ale od pH - im niższe pH kwasu, tym jego działanie jest mocniejsze! 


KROK 3:
Aplikacja neutralizatora. Ten preparat natychmiast zatrzymuje działanie kwasu. Bardzo szybko znosi pieczenie czy też świąd skóry. Ma za zadanie ukoić cerę. Aplikuje się go na kwas, po czym zmywa chłodną wodą (ważne, żeby to była chłodna woda, żeby dodatkowo nie podrażniać cery, która jest już podrażniona działaniem kwasu).


KROK 4:
Na samym końcu należy położyć na twarz maskę, która ma za zadanie zregenerować, wyciszyć i ukoić skórę. Ja kupiłam maskę algową, jednak po zabiegu eksfoliacji należy zastosować maskę kremową. Po zastosowaniu kwasów nie nadają się do nałożenia maski okluzyjne (taką jest algowa), ponieważ znoszą działanie kwasów na skórę. Algi bardzo lubię i będę je stosować pomiędzy zabiegami, żeby odżywić, nawilżyć i ujędrnić cerę.

Z czym walczę?

Uwaga, zdjęcia nie dla osób wrażliwych :P.


Jak widzicie, wygląda to mało ciekawie. W sumie aż nie spodziewałam się, że aż tak źle. Na zdjęciach zawsze wygląda gorzej. Zamierzam zrobić serię około 10 zabiegów. Pomiędzy kolejnymi zabiegami musi być około 10 dni przerwy. Na pewno zdam Wam relację z efektów :).

Jeśli zaciekawiłam Was zabiegiem z kwasem glikolowym, zachęcam Was do odwiedzenia profesjonalistki. Będziecie miały pewność, że wszystko pójdzie dobrze i okaże się, jak Wasza skóra reaguje na kwasy. Tak jak pisałam wyżej - trzeba być przeszkolonym, żeby robić to samemu. 

Cena: ja za cały zestaw zapłaciłam około 200 zł (żel przygotowujący, kwas, neutralizator, maska algowa). Do tego zamówiłam sobie krem seboregulujący o działaniu nawilżającym. Kupiłam także zestaw do rozrabiania alg (potrzebna jest miseczka silikonowa, szpatułka i miarka) oraz specjalny wachlarzowy pędzel do nakładania kwasu.

sobota, 19 września 2015

Astor Perfect Stay 24h + Primer

Cześć!

Zawsze starałam trzymać się zasady, że w mojej kosmetyczce jest tylko jeden podkład i nowy kupuję wtedy, kiedy skończy się poprzedni. Jak na kosmetykoholiczkę, siłą rzeczy, stan ten nie mógł trwać długo ;). Obecnie jestem szczęśliwą posiadaczką dziewięciu podkładów, z czego część z ciekawości nabyłam na promocjach :). Chcę Wam pokazać jeden z nich, który bardzo polubiłam. Mowa o podkładzie marki Astor Perfect Stay Foundation 24h.


Podkład Perfect Stay 24h + Primer - 24h trwałość makijażu dzięki połączeniu bazy i podkładu. Baza nawilża i odżywia skórę. Trwały podkład nie ściera się, gwarantując perfekcyjne krycie przez cały dzień. Testowany dermatologicznie.

Jest to moje pierwsze spotkanie z marką Astor. Skusiłam się na ten podkład podczas promocji w Rossmannie -49%. Wówczas zapłaciłam za niego około 25 zł. Wybrałam go głównie dlatego, że odcień wydawał mi się najjaśniejszy spośród wszystkich dostępnych marek. Niestety, nawet najjaśniejsze odcienie są za ciemne dla większości Polek. Wybrałam odcień 100 Ivory i okazało się, że był to strzał w dziesiątkę, ponieważ podkład idealnie stapia się z moją cerą. Nie znajdziemy w nim różowych tonów, które mało komu pasują. Jeśli macie jasną cerę, ten podkład może się okazać dla Was bardzo dobry!


Dla kogo jest przeznaczony? Ja mam cerę mieszaną, jednak wydaje mi się, że jest on odpowiedni dla cer suchych. Robiłam makijaż osobie z taką cerą, użyłam tego podkładu i muszę przyznać, że świetnie się prezentował. 
Producent zapewnia, że podkład jest mocno kryjący, a jego trwałość to 24h. No niestety, nie zgadzam się z tym do końca. Krycie określiłabym jako średnie. Na pewno pięknie wyrównuje koloryt cery, zakrywa drobne zaczerwienienia, czy przebarwienia, jednak nie jest to krycie takie, jakie daje np. Revlon Colorstay, ale też dzięki temu na twarzy wygląda bardzo naturalnie. Na mojej mieszanej cerze podkład się ściera. Być może na suchej utrzymuje się dłużej. Błyszczeć zaczynam się po około 4h. Podkład jest połączony z bazą, która przedłuża jego trwałość, ale tak jak ja mówiłam - nie jest to zauważalne. Odnosząc się do jeszcze jednego zapewnienia producenta: na opakowaniu jest napisane "Non-transfer" i faktycznie - podkład nie brudzi ubrań. Nawet nie odbija się na chusteczce higienicznej. Taka mała rzecz, a cieszy, bo nie znoszę, kiedy ledwo dotknę kołnierzykiem buzi i już cała bluzka jest od podkładu!


Na koniec jeszcze kilka spraw technicznych. Podkład znajduje się w szklanej, porządniej butelce z pompką. Chyba nie muszę wspominać, że to moje ulubione rozwiązanie. Jeśli chodzi o konsystencję, to jest ona dość gęsta. Mam podkłady typowo lejące i użycie tego jest dla mnie miłą odmianą. Nie wiem skąd u mnie to upodobanie do bardziej treściwych konsystencji :D. Chciałabym Wam opowiedzieć o moim odczuciu, kiedy rozsmarowuję go na twarzy, ale nie bardzo wiem, jak ubrać to w słowa. Ta konsystencja jest trochę gęsta, ale lekka jednocześnie. Podkład nie smuży. Jego struktura jest jakby silikonowa, ale też nie do końca. No musicie przekonać się same ;). Cery mieszane koniecznie muszą go przypudrować, ponieważ zostawia lepką warstwę na buzi, co może być plusem dla cer suchych, ponieważ buzia będzie wyglądać na nawilżoną. Na koniec jeszcze tylko wspomnę, że pachnie kwiatowo, przyjemnie, ale zapach się ulatnia. 

sobota, 29 sierpnia 2015

Smoky eye w brązach || Makijaż

Cześć!

Za tydzień o tej porze będę się bawić na kolejnym weselu mojej koleżanki. W związku z tym robię przymiarki do makijażu ;). Zdecydowałam, że oko będzie mocno podkreślone, w końcu jest to najlepsza okazja na tego typu makijaże! 
Dzisiejszy makijaż powstał, ponieważ zainspirowałam się najnowszym filmikiem Maxineczki o smoky i glossy eye. Oczywiście błyszczyka na oko nie nałożę, ale pierwsza wersja jej makijażu bardzo mi się spodobała i postanowiłam wykonać podobny makijaż swoimi kosmetykami.




Tym razem zdjęcia są wykonane telefonem, ponieważ padł akumulator w mojej lustrzance, jednak wydaje mi się, że nie przeszkadza to w odbiorze. Kolorystyka jest bardzo dobrze zachowana :). No, może w rzeczywistości dolna część wewnętrznego kącika świeci się bardziej. 

Jako bazę makijażu użyłam brązowego eyelinera. Nałożyłam go ponad załamanie powieki oraz na dolną powiekę i wszystko rozblendowałam, by nie pozostała żadna ostra granica. Na to nałożyłam średni brąz w zewnętrznym kąciku z paletki I Heart Chocolate MUR, a na środek karmelowy cień z paletki Smoky Zoevy. Jako, że baza z eyelinera była dosyć ciemna, nie widać koloru karmelowego, jednak ogólnie widać, że jest ciut jaśniej i coś się na oku dzieje. W wewnętrzny kącik nałożyłam matowy beżowy cień również z paletki Smoky.

Punktem głównym makijażu jest wewnętrzny kącik dolnej powieki. Żeby się błyszczało, nałożyłam tam cień Lilac Harmony z Pierre Rene. Cień sam w sobie bardzo się błyszczy, ale żeby jeszcze bardziej pogłębić ten efekt, to nałożyłam folię MUR w kolorze Rose Gold. Naprawdę świetnie się to komponuje z matową górną powieką!




Na usta poszedł matowy kolor nude z Lovely, a na to beżowy błyszczyk z Biedronki :).
Na ostatnie zdjęcie został nałożony ulubiony filtr z aplikacji w telefonie, jednak i tak widać, że oczy są mocno podkreślone ;). Do tego wszystkiego dodam jeszcze sztuczne rzęsy i mogę iść się bawić na weselu :)

Dajcie znać, jak Wam się podoba ten makijaż! Lubicie mocniejsze, czy delikatniejsze oko :)?

wtorek, 25 sierpnia 2015

Wibo Eyeshadow Base

Cześć!

Nie było mnie tutaj kupę czasu, jednak wcale nie zapomniałam o blogu. Jakoś tak się złożyło, że ciągle miałam coś do roboty, a kiedy nawiedziły nas upały, to byłam zmęczona samym byciem, więc tylko istniałam ;). 
Dziś dostałam weny do zrobienia kilku zmian na blogu. Nawet nie kilku, bo jak możecie zobaczyć, kompletnie zmieniłam szablon. I nazwę. Kiedy zakładałam bloga, chyba w 2012 roku, zupełnie nie miałam pomysłu na nazwę. Teraz już nie chcę zmieniać tytułu bloga, bo chyba zniknę z Waszych list czytelniczych, więc wolę być tak kojarzona niż wcale. Podczas tych kilku lat blogowania utwierdziłam się w przekonaniu, że najbardziej kocham wizaż i kosmetyki kolorowe. Tworzenie makijaży daje mi ogromną przyjemność i to właśnie na tym chcę się teraz skupić. Stąd nowa nazwa, która już od jakiegoś czasu funkcjonuje na moim fanpage'u - Aleksandra Make Up. Mam nadzieję, że przyjmie się i tutaj ;)!

W ostatnim czasie postanowiłam spróbować swoich sił w wizażu na większą skalę niż malowanie samej siebie. Wiąże się to też z powiększeniem mojego kufra. Zaczęłam kupować kosmetyki z wyższej półki, o większej trwałości. Nie wszystko na raz, dlatego też póki co nie jest tego dużo. Ale dzięki temu postanowiłam nie rozwalać pieniędzy na byle co, a jak już, to skupić się na konkretach. W przyszłości na pewno pokażę Wam mój kufer ;)!

Przechodząc już do tematu posta - chciałam dziś napisać o bazie pod cienie. U mnie jest to nieodłączny element każdego makijażu. Jako że moja powieka szybko się przetłuszcza, to co do bazy mam wysokie wymagania. Mam kilka baz, natomiast dzisiaj opowiem Wam o bazie z Wibo. 



Jest to jedna z niewielu baz pod cienie dostępnych np. w Rossmannie. W zasadzie z dostępnych baz przychodzi mi do głowy tylko kaszmirowa baza z Dax Cosmetics. Tym bardziej fajnie, że nasza polska marka Wibo stworzyła taki produkt w przystępnej cenie. Oczywiście kiedy weszła do sprzedaży kilka miesięcy temu, to od razu musiałam jej spróbować. 

Bazę kupujemy w kartonowym pudełku. Samo opakowanie jest bardzo malutkie, co stwarza pewne trudności dla posiadaczek dłuższych paznokci. Ja radzę sobie w ten sposób, że nabieram ją zewnętrzną stroną paznokcia, po czym przenoszę na opuszek i nakładam na powiekę. Inaczej się nie da :). No, można jeszcze grzebać w opakowaniu pędzelkiem. 

Konsystencja bazy jest zbita. Porównałabym ją do bazy kaszmirowej z Dax Cosmetics albo do bazy FM Group, w tym drugim przypadku wydaje się, że ta konsystencja jest identyczna. Baza zawiera w sobie delikatne drobinki rozświetlające, co po nałożeniu cienia zupełnie nie jest widoczne.


Całkiem dobrze rozprowadza się na powiece. Nie zastyga, tylko pozostaje nieco lepka, przez co zapewnia dobre przyklejenie cieni. Dodatkowo zwiększa ich intensywność. Blendowanie na niej nie stwarza problemów, cienie nie tworzą nieestetycznych plam koloru. Chociaż jeśli chcę uzyskać mgiełkę koloru przechodzącego w kolor skóry, wtedy przed aplikacją cieni nakładam na bazę puder lub beżowy cień. Wtedy rozcieranie cieni będzie prostsze i będziemy miały pewność, że nie zrobi się plama. 

Przechodząc do tego, co najważniejsze - przedłużenia trwałości makijażu - niestety się rozczarowałam. To znaczy miałam o wiele gorsze bazy i z tą nie jest tak źle, ponieważ utrwala makijaż oka na około 7-8 h. Zapewne wielu z Was to wystarczy. A jeśli nie macie aż tak przetłuszczających się powiek, to utrwalenie będzie o wiele dłuższe. Rozczarowałam się, bo konsystencją przypomina te dwie bazy, o których napisałam wyżej i myślałam, że będzie tak samo dobra. Na tamtych bazach z FM i Dax Cosmetics cienie trzymały się nawet 24 h (dłużej nie miałam okazji przetestować ;)). Stety czy niestety, ale wymagam od bazy tego, żeby cienie trzymały się od nałożenia do zmycia w niezmienionym stanie. W przypadku tej bazy cienie po kilku godzinach bledną i zbierają się w załamaniu. Nienawidzę tego efektu.
Dla pocieszenia siebie powiem, że lepiej utrzymuje u mnie cienie, niż bardzo popularna baza z Artdeco, którą ostatnio kupiłam. Choć to żadne pocieszenie, bo na tamtą bardzo mocno liczyłam. 

Wychodzi na to, że mam pecha do baz. Ciągle próbuję nowych i nie otrzymuję tego, co chcę. Wniosek jest taki, że zamiast kupować inne bazy, czas wrócić do wypróbowanych i nie kombinować dalej :).

Cena: 10 zł
Dostępność: Rossmann

niedziela, 5 lipca 2015

Black & Brown Waterproof Eyeliner z Born Pretty Store

Cześć dziewczyny :)!

Kreska na oku to mój totalny must have. Może jestem nudna, ale kreska musi być w każdym makijażu, a jak już spróbuję jej nie namalować, to czuję się łyso. Eyelinerów mam całkiem sporo, jednak najlepiej pracuje mi się z tymi żelowymi. Od początku mojej przygody z kreskami sięgałam właśnie po ten w żelu. Moimi ulubieńcami są eyeliner z Maybelline oraz Pierre Rene. 
Jak wiecie, współpracuję ze sklepem Born Pretty Store. Kiedy po raz kolejny mogłam wybrać kilka kosmetyków do przetestowania, postawiłam właśnie na eyelinery. Wybrałam sobie zestaw eyelinerów: granatowy, butelkowa zieleń, brązowy i czarny. Były one w jednym opakowaniu, w malutkich słoiczkach. Niestety, rozczarowałam się, kiedy odpakowałam przesyłkę i okazało się, że dostałam inne eyelinery niż wybrałam. Ostatecznie otarłam łzy, bo stwierdziłam, że brązowy i czarny także jak najbardziej wykorzystam. Szkoda tylko mi tego granatowego i zielonego. No cóż, w tym układzie przetestowałam inne malowidła i jeśli jesteście ciekawi, czy jestem zadowolona, zapraszam do recenzji.



Oba słoiczki znajdują się w kartonowym pudełku, do którego jest dołączony zestaw dwóch pędzelków. Jeden pędzelek jest skośnie ścięty, a drugi półokrągły, podobny do tego, który jest dołączony np. do eyelinera Pierre Rene. To właśnie tym półokrągłym ja maluję kreski, natomiast skośny pędzelek używam do wypełniania brwi. 



Konsystencja eyelinerów jest żelowa, bardzo miękka, niczym masełko. To właśnie taka konsystencja jest najlepsza do malowania kreski, która wychodzi gładka i równa. Z doświadczenia wiem, że kiedy konsystencja jest zbyt sucha, to wtedy krawędź kreski lubi być postrzępiona. 
Producent określa eyelinery jako "Long-Wear Gel Eyeliner" dodatkowo twierdząc, że są wodoodporne. Oba eyelinery przeszły test łzy (hehe ;)). Bywają takie dni, że oczy mi łzawią i nijak umiem sobie z tym poradzić. Uwierzcie, że byłam zaskoczona, kiedy zauważyłam, że nawet łezka nie ruszyła kreski! To mnie ostatecznie przekonało, że jest to produkt idealny dla mnie. 
Pomimo miękkiej i masełkowatej konsystencji, kosmetyk nie odbija się na górnej powiece. A musicie wiedzieć, że mam bardzo tłuste powieki i ciężko jest utrzymać makijaż w ryzach. Kreska namalowana tymi eyelinerami utrzymuje się aż do demakijażu - nie blednie w ciągu dnia ani się nie kruszy. 



Zerknijcie na pigmentację. Obie kreski na ręce są zrobione za pomocą dwóch warstw, ponieważ po jednej miałam lekkie prześwity. Myślę, że stało się tak dlatego, że na ręce kreskę namalowałam dłuższą i grubszą niż na oku i musiałam dołożyć kosmetyku. Na oku prześwity się nie tworzą :). 
Pierwszy raz w życiu mam brązowy eyeliner i powiem Wam, że jest to świetna sprawa do dziennych makijaży. Jest mniej wyrazisty niż czarny, a jednak oko jest podkreślone. Znalazłam dla niego także inne zastosowanie - do wypełniania brwi. Dwa tygodnie temu byłam brunetką i powiem Wam szczerze, że tym eyelinerem świetnie udało mi się podkreślić brwi. Co prawda efekt był mocny, ale przy ciemnych włosach to pasuje. Teraz jestem rudą blondyną i taki efekt jest przerysowany i to mocno :P. Zobaczcie poniższe zdjęcia.



Na powyższym zdjęciu widzicie makijaże z użyciem brązowego eyelinera. Fajny efekt można uzyskać poprzez rozcieranie kreski. Lekko przydymiony, nienachalny. Ostatnie zdjęcie po prawej to po prostu zwykła kreska. Mnie się efekt podoba, a Wam?

Tutaj możecie kupić ten eyeliner z 10% zniżką, polecam także pooglądać inne kosmetyki. Ja bardzo lubię przeglądać ofertę sklepu, oczywiście z działu Makeup & Beauty, można oczopląsu dostać i znaleźć fajne kosmetyki i często ciekawe rozwiązania :)




czwartek, 25 czerwca 2015

Rzęsy do nieba z Wibo!

Cześć dziewczyny :)

Zazwyczaj używałam tuszu do rzęs z Lovely - Curling Pump Up Mascara i byłam (nadal jestem) z niego bardzo zadowolona. Pod wpływem pozytywnych opinii skusiłam się jednak na promocji w Rossmannie na tusz marki Wibo, który obiecuje panoramiczne rzęsy ;). Jeśli jesteście ciekawe, czy nie żałuję tej zmiany, to zapraszam do recenzji. 




Nie będę rozwodzić się nad opakowaniem - proste, czarne, z napisami, które póki co się nie starły. Na uwagę zasługuje natomiast szczoteczka - jest ogromna! Nie przestraszyłam się jej jednak, bo kiedyś używałam tuszu z Essence, który miał podobną szczotkę. 
Mimo wszystko dla osób niewprawionych - trzeba trochę poćwiczyć i okiełznać tę szczotkę :). Nie jest ona sylikonowa, tylko taka zwykła, nabiera dobrą ilość tuszu.
Sama konsystencja tuszu nie jest zbyt lejąca. Nie lubię zbyt rzadkich tuszy, ponieważ zazwyczaj zaraz po pomalowaniu rzęs moja górna powieka zostaje "pięknie" udekorowana czarnymi kropkami. W tym przypadku aplikacja jest bezproblemowa.


Tusz utrzymuje się na rzęsach cały dzień i nie osypuje się. Jedyne, co zauważyłam to to, że po kilku godzinach mam lekko odbity tusz pod łukiem brwiowym. Wydaje mi się, że wynika to z tego, że mam długie rzęsy, a powieka po czasie staje się tłusta i tusz się pod wpływem sebum lekko rozpuszcza i zostaje ślad. Kontroluję to i ścieram to palcem, więc jest okej. Zobaczcie, jaki efekt daje na rzęsach:


Powiem Wam, że jak dla mnie, to jest to efekt WOW. Tusz niesamowicie wydłuża rzęsy, a na dodatek nie skleja ich! Bardzo lubię efekt mocno podkreślonych rzęs. Jeśli lubicie też taki efekt, to zdecydowanie polecam Wam ten tusz. Za 12 zł naprawdę warto! Z niezbyt długich rzęs zrobi Wam taki firanki, że będzie się można nimi wachlować :D.