środa, 27 listopada 2013

Paletka Hean - 411 Nude, High Definition + makijaż

Cześć dziewczyny!

Kiedy firma Hean ogłosiła swój tydzień cieniowy nie byłam specjalnie zainteresowana ofertą. Pomyślałam, że mam tyle cieni, że hoho i nie mam nawet miejsca na kolejne! Potem przypadkiem trafiłam na bloga, gdzie były pokazane paletki i jakoś zupełnie przypadkiem, można nawet rzec, że pod wpływem impulsu, zrobiłam małe zakupy w sklepie Hean. Do koszyka wpadły mi dwie paletki - Nude i Lavender Glamour z serii High Definition, oraz baza pod cienie Stay On. Dziś pokażę Wam pierwszą z tych paletek. Byłam jej bardzo ciekawa, bo jest bardzo popularna i zachwalana w blogosferze :).


Paletka składa się z czterech matowych cieni. Moim zdaniem w sam raz na co dzień! Pierwszy, biały cień jest cieniem bazowym rozjaśniającym. Dobrze sprawuje się do rozjaśnienia łuku brwiowego oraz do rozjaśnienia kącików oka. Drugi cień jest cieniem dziennym, trzeci - wieczorowym, a ostatni cień ma za zadanie tonować efekt smoky eyes.

Jak widzicie na zdjęciu poniżej cienie mają wspaniałą pigmentację. Łatwo się z nimi pracuje na oku, nie znikają podczas rozcierania, ale zauważyłam, że czasami, kiedy je rozcieram, tworzą się prześwity, które potem ciężko zatrzeć. Możliwe, że jest to sprawka bazy pod cienie. Niby tylko cztery cienie, ale można nimi wyczarować różne makijaże! Ja jestem bardzo zadowolona z ostatniego cienia - chłodnego brązu. Zazwyczaj podkreślam nim zewnętrzne V oka. Można uzyskać tym efekt mocniejszy, wieczorowy, jak również delikatną, brązową, dzienną mgiełkę koloru.

Drugim cieniem, określanym jako dzienny, czasami rozcieram uprzednio nałożony czarny cień, dzięki temu kolor jest przytłumiony i pięknie roztarty :).


Cienie na bazie wytrzymują cały dzień. Łatwo nabiera się je na pędzel. Z racji tego, że są bardzo miękkie, to trochę pylą. Nie zauważyłam, by się osypywały, co często zdarza się przy cieniach np. ze Sleeka.
Na koniec pokażę Wam makijaż, który wykonałam z użyciem tej paletki :).


Dostępność: sklep Hean, widziałam także szafę Hean w drogerii Beauty Store. Wiem, że są ciężko dostępne stacjonarnie.
Cena: 12,99 zł / 6g (w promocji 10,99 zł)

I jak Wam się podoba ta paletka? Macie jakieś cienie marki Hean? No i czy też skusiłyście się na promocję :)?

niedziela, 24 listopada 2013

Intensywny kolor na ustach z lip linerami Essence

Cześć dziewczyny ;)!

Miał być dzisiaj makijaż krok po kroku, którego dawno nie było. Zrobiłam makijaż, zdjęcia, obrobiłam je w programie i... efekt mi się nie spodobał na tyle, by makijaż publikować na blogu :P. Zamiast tego pokażę Wam kolejne kosmetyki do ust! Dziś pierwsze skrzypce będą grały lip linery marki Essence.


Muszę przyznać, że nigdy nie używałam kredek do ust. I gdyby nie blogi, które przeglądam, pewnie by tak pozostało. Jednak trafiłam na swatche lip linerów i przepadłam :). Zachwyciły mnie intensywnością koloru, musiałam mieć!


Kredkę 07 Cute Pink kupiłam jako drugą w kolei. Bardzo spodobał mi się kolor, a ja dobrze czuję się w intensywnym różu. Kredka jest bardzo miękka, z łatwością można obrysować kontur ust i je wypełnić. Zaletą jest ogromna pigmentacja! Producent podaje, że kredki są wodoodporne. Tutaj nie do końca się zgodzę, bo przy próbie jedzenia, czy picia zostawia ślady. Zgodzę się natomiast z tym, że jest bardzo trwała. Dopóki nie zjemy czegoś wytrzymuje na ustach w nienaruszonym stanie! Ostatnio z zegarkiem na ręku sprawdzałam - nałożyłam ją na usta rano, gdzieś przed 7, a po skończonym dniu praktyki, około 13, spojrzałam w lustro, a moje usta nadal były różowiutkie i nierozmazane :). Sama kredka na ustach jest dość sucha, dlatego ja na kredkę nakładam bezbarwną pomadkę ochronną, możecie to zobaczyć na drugim zdjęciu. Taki zabieg nieco skraca jej czas pozostania na ustach i sprawia, że kredka może zbierać się w wewnętrznej stronie ust.


06 Satin Mauve kupiłam jako pierwszą. Chciałam wybrać bardziej naturalny odcień, nadający się na co dzień. Myślałam, że Satin Mauve będzie dobrym wyborem, jednak się pomyliłam. Kolor kredki wpada w ciemniejszy brąz z jakąś domieszką fioletu, przez co bardzo odznacza się na ustach i niezbyt dobrze się w niej czuję. Oczywiście właściwości tej kredki są dokładnie takie same, jak tej drugiej, dlatego zdecydowałam się na zakup innego kolorku. 


Za cenę 4,99 zł dostajemy świetne kredki do ust. Moim zdaniem usta pomalowane kredkami są wyraźniejsze i pełniejsze, niż pomalowane samą szminką. Z pewnością dlatego, że kredka dokładnie zaznacza kontury ust. Czy są jakieś wady? Można do nich zaliczyć to, że często trzeba je temperować, przez co kredka szybko się zużywa. Ale za taką cenę nie stanowi to aż takiego problemu ;).

Jak wspomniałam, są to moje pierwsze tego typu produkty do ust, ale na pewno nie ostatnie. Kusi mnie jeszcze kolorek nude, a że teraz jest promocja w Hebe, to możliwe, że się skuszę :).

sobota, 23 listopada 2013

Roziskrzone niebo na paznokciach z Wibo Glamour Nails nr 7

Cześć dziewczyny :)!

Ostatnio mój lakieroholizm zmalał na intensywności. Baaardzo dawno już nie kupiłam żadnego lakieru. Teraz przerzuciłam się na kosmetyki do ust, ale ciiii :P. Wibo nie tak dawno temu wprowadziło kilka nowych kolorów do serii Glamour Nails. Ten, który widzicie poniżej tak bardzo mnie urzekł, że szybko chwyciłam jeden i pobiegłam do kasy. 



Muszę przyznać, że bardzo lubię serię Glamour Nails. Charakteryzuje się ona tym, że lakiery są bardzo roziskrzone, z ogromną ilością złoto-srebrnych drobinek! Bardzo kojarzą mi się ze świętami. Rok temu zachwycałam się innym kolorkiem z tej serii, o którym pisałam tutaj.


W buteleczce znajdziemy 9,5 ml lakieru. Design buteleczek tej serii bardzo mi się podoba, wygląda wszystko tak elegancko. Pędzelek jest wygodny do malowania, nie jest szeroki, ale bez problemu się nim maluje. Konsystencja nie jest ani za rzadka, ani za gęsta, powiedziałabym, że w sam raz! Również wysycha szybciutko, ja zawsze dodaję jeszcze kroplę wysuszacza z Essence, także po około 15 minutach nie muszę się w ogóle martwić o moje paznokcie!


Jeżeli chodzi o kolor, to jest piękny! Baza jest granatowa, a w niej miliony drobinek o barwie srebrno złotej, z przewagą srebra. Całość wygląda świetnie, bardzo lubię go nosić ;). Po nałożeniu nie tworzą się nieestetyczne bąble. Całe szczęście, bo doprowadza mnie to do szału! Cóż mogę powiedzieć o jego trwałości - jak na moje paznokcie jest całkiem dobra, trzyma się około 3 dni. Wiem, że dla wielu z Was nie będzie to powalające, ale u mnie nawet najlepsze lakiery, które u innych dziewczyn wytrzymają długo, trzymają się też około 3 dni. Poza tym często zmywam lakier przed upływem tego czasu :).
Mam dla Was jeszcze kilka fotek zrobionych w świetle dziennym, różnią się od tych zrobionych z lampą błyskową.



Tutaj możecie zobaczyć, ile lakier w sobie zawiera drobinek! Jak Wam się podoba?

wtorek, 19 listopada 2013

Lovely, Extra Lasting Lip Gloss, czyli matowe usta w wydaniu nude

Cześć dziewczyny!

Na tę pomadkę czekałam już chyba od połowy października. Zobaczyłam ją na blogu (jakże miałoby być inaczej?) i na tyle zapadła mi w pamięć, że gdy tylko nadszedł listopad, od razu szukałam jej w Rossmannie. Nowość od Lovely jest trwałą pomadką dającą matowe wykończenie ust. W ofercie są tylko trzy kolorki: nude, różowy oraz czerwony. Postawiłam na nude, ale mam jeszcze ochotę na różowy kolorek. 


Pomadkę nakłada się za pomocą aplikatora z gąbeczką. Samo opakowanie jest proste, nic w nim nie szwankuje. Kiedy pomadkę nakłada się na usta jest niesamowicie wodnista i po pierwszej aplikacji miałam wątpliwości, że z tego wyjdzie coś matowego. Całe szczęście po krótkiej chwili pomadka zastyga na ustach, dając piękny mat.


Aplikacja jest dosyć łatwa, jednak radzę robić to z lusterkiem, bo każde niedociągnięcia w obrębie konturu ust będą widoczne. Jeżeli chodzi o trwałość, to u mnie wytrzymała spokojnie kilka godzin, tj. około 4-5 godzin, aż do posiłku. Dodam, że posiłek też wytrzymuje przyzwoicie. Jak wspomniałam, pomadka zastyga, niczego nie brudzi. Daje specyficzne uczucie na ustach, na początku nie mogłam się przyzwyczaić, bo miałam wrażenie, że coś na nich mam, jednak po czasie nie było to uciążliwe. Zaraz po wyschnięciu pomadki mam wrażenie, że moje usta są otulone jedwabiem, jest to bardzo miłe i delikatne :). Po kilku godzinach noszenia pomadka może odznaczać się po wewnętrznej stronie ust (na granicy czerwieni wargowej i błony śluzowej jamy ustnej, mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi :)). Pomadka sama z siebie nie wysuszyła mi ust, jednak jeśli usta są suche, to może pogłębiać nieprzyjemne uczucie suchych ust. Na to też znalazłam sposób - jako bazę nakładam pomadkę ochronną, a dopiero potem pomadkę Lovely. Taki zabieg absolutnie nie psuje matowego efektu, a usta są ochronione i przyjemniej się ją nosi.

Polecam ją wypróbować, w Rossmannie kosztuje około 8 zł. Za niewielkie pieniądze otrzymujemy przyzwoitą pomadkę, która pięknie wygląda na ustach!

Znacie ją? Już się skusiłyście :)? A może nie lubicie matowych pomadek?

niedziela, 17 listopada 2013

Pobiłam swojego chłopaka!

Cześć dziewczyny!

Nie, nie, nie bójcie się! Nie jestem psychopatyczną dziewczyną w patologicznym związku :)! Wszystko, co zobaczycie poniżej jest zrobione na potrzeby projektu Kobieta Kameleon u Domi :). To już ostatni tydzień zabawy, w którym królować miał makijaż artystyczny. Długo zastanawiałam się, jak podejść do tematu. Pojawiło się kilka pomysłów, ale wczoraj postanowiłam ucharakteryzować mojego M. dla zabawy i poćwiczenia (robiłam to pierwszy raz) i w sumie stwierdziłam, że "makijaż" nadaje się na projekt :P.





Muszę przyznać, że jestem zadowolona ze swojego dzieła, mimo że na pewno są jakieś niedociągnięcia! M. miał bardzo realistycznie zmasakrowaną twarz :P. Ranę na policzku wykonałam za pomocą kleju do rzęs, ale miałam go trochę mało, dlatego ranka jest trochę delikatniejsza, natomiast ranę na czole sponsoruje guma do żucia :P. Muszę przyznać, że taka charakteryzacja nie jest trudna w wykonaniu, wystarczy czarny eyeliner i trochę czerwonej szminki oraz bordowe, fioletowe cienie do powiek. Aż nabrałam ochoty na to, żeby na nim poćwiczyć inne charakteryzacje :). 

Jak Wam się podoba? Można by się nabrać ;)?

piątek, 15 listopada 2013

Laminujemy włosy z Marion!

Cześć dziewczyny!

Ucieszyłam się bardzo, kiedy zobaczyłam, że w paczuszce od Marion mam zabieg laminowania włosów. Widziałam go wcześniej na paru blogach i byłam bardzo ciekawa, jak sprawdziłby się u mnie. Kiedyś laminowałam włosy żelatyną, jednak nie byłam zadowolona z efektów na tyle, by ten zabieg powtórzyć. Jesteście ciekawe, jak poradził sobie Marion z moimi włosami?


Od producenta:


Laminowanie to zabieg, dzięki któremu w szybki i łatwy sposób można uzyskać efekt doskonale prostych i wyjątkowo gładkich włosów. Do włosów niesfornych, puszących się.

Składniki aktywne dodatkowo je kondycjonują i odżywiają:
- płynna keratyna, wnikając w głąb włosów, przyczynia się do ich odbudowy , zapewnia im zdrowy wygląd, gładkość i naturalny połysk,
- proteiny pszenicy pielęgnują strukturę włosów, wygładzając ją i wzmacniając,
- kompleks składników nawilżających gwarantuje natychmiastowe, optymalne i długotrwałe nawilżenie włosów.

Zabieg powoduje, że włosy są:
- gładkie i proste,
- ujarzmione i nawilżone,
- miękkie i błyszczące.
- łatwe do rozczesania.

Moja opinia:

Do dwóch saszetek dołączony jest czepek, który ma podwyższyć temperaturę i sprawić, że składniki aktywne będą się lepiej wchłaniały. Sam kosmetyk ma gęstą konsystencję. I pachnie przepięknie! Jak kosmetyki typowo fryzjerskie, zalatuje profesjonalizmem :). Nie miałam wygórowanych oczekiwań wobec tego produktu, ponieważ wiem, że na moje włosy mało co działa. Zgodnie z zaleceniami producenta początkowo umyłam włosy, osuszyłam je lekko ręcznikiem, nałożyłam kosmetyk, czepek i całość zawinęłam w ręcznik. Troszeczkę przedłużyłam zalecany czas aplikacji, bo przechodziłam z tym na głowie około 25 minut. Tutaj muszę wspomnieć, że moje włosy są bardzo gęste, zakręcają się w spiralki, są wysuszone i jakby tępe, koleżanka stwierdziła, że są podobne do włosów lalki :P. Po zmyciu kosmetyku, wysuszyłam włosy. Moje odczucia? Oczywiście moje włosy nie stały się proste jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Mimo wszystko byłam zachwycona efektem! Moje włosy były tak wygładzone i miękkie, jak nigdy. Żadna maska, czy jedwab do włosów nie sprawiły, że włosy nabrały takiej delikatności i gładkości. Włosy nabrały jakby lekkości, aż do kolejnego mycia chodziłam i dotykałam włosów, bo wprost nie mogłam uwierzyć, że produkt za około 3 zł sprawił mi taką radość i takie efekty! Z ręką na sercu mówię Wam, że moje oporne włosiska pokochały ten produkt! Bardzo Wam polecam spróbować, ja na pewno kupię sobie kolejne saszetki :). 

Laminowałyście już włosy? Jeśli tak, to wolicie naturalną żelatynę, czy może pokusiłybyście się o taki kosmetyk :)? Koniecznie dajcie znać!

środa, 13 listopada 2013

DIY: olejowa odżywka na paznokcie - płynne złotko!

Cześć dziewczyny!

Moje paznokcie znów są w opłakanym stanie. Jakiś czas temu stosowałam kurację Nail Tekiem i innymi preparatami, ale mam wrażenie, że to była jednorazowa pomoc. Nail Teka nakładałam zawsze jako bazę pod lakier i niestety moje paznokcie powróciły do pierwotnego stanu - niemiłosiernie się rozdwajają. W tym momencie z kciuków zerwałam aż do połowy paznokcia warstwę płytki. W necie naczytałam się o dobroczynnym działaniu olejów na paznokcie oraz widziałam efekty wow po takiej kuracji. Miałam pod ręką kilka olejów, wiec postanowiłam spróbować przyrządzić swoją mieszankę! To chyba moja ostatnia deska ratunku.


Do jest potrzebne? Pusta buteleczka po lakierze oraz oleje. W moim przypadku wzięłam jakąś odżywkę do paznokci, która nie była przeze mnie używana. Wylałam zawartość, a potem kilkakrotnie wlewałam do środka zmywacz do paznokci i czyściłam. Udało mi się nawet kuchenną myjką zdrapać napisy na buteleczce, z tego bardzo się cieszę, bo mam tak, że drażni mnie jak coś jest w nieswoim opakowaniu ;).

Moją miksturę przyrządziłam z trzech rodzajów olejków: olejku Alterry papaja i migdały, mieszanki olejów rzepakowego i lnianego (podkradłam z kuchni) oraz olejku z Alverde z olejkiem arganowym i migdałowym. Wszystkie trzy oleje wlałam w stosunku 1:1:1, tak na oko. Tym sposobem zrobiłam prawdziwą olejową bombę, w której można znaleźć olej rycynowy, olej ze słodkich migdałów, olej sezamowy, olej z kiełków kukurydzy, olej z kiełków pszenicy, olej z nasion winogron, oliwę, olej z awokado, olej jojoba, olej słonecznikowy, olej arganowy, olej lniany, czy olej z orzecha włoskiego.

Bardzo wygodna jest dla mnie aplikacja pędzelkiem. Olejki nakładam na paznokcie około dwóch razy dziennie, choć w ostatni wolny weekend robiłam to częściej. Oczywistym minusem jest to, że taki specyfik nie wchłonie się w paznokcie, dlatego po około godzinie wcieram w paznokcie to, co na nich zostanie.

Jestem bardzo ciekawa efektów u mnie, bo już szczerze nie mam siły do moich paznokci. Co prawda oleje kompletnie nie sprawdzają się na moich włosach, ale mam nadzieję, że zadziałają na paznokcie! Marzą mi się długie, nie łamiące oraz nie rozdwajające się pazurki! Na czas kuracji zrezygnuję z malowania paznokci lakierem. Niech chłoną olej całą swoją powierzchnią :).

wtorek, 12 listopada 2013

Kobieta Kameleon: natural

Cześć dziewczyny!

Z dwudniowym opóźnieniem, ale jest! To już przedostatni tydzień makijażowej zabawy zorganizowanej przez Domi. Tym razem trzeba było zmalować makijaż w stylu no make up. Zadanie było dosyć trudne, szczególnie dla tych z nas, które na co dzień lubią mocniej pomalowane oczy! Przyznam szczerze, że w takim wydaniu bym nie wyszła np. na uczelnię, makijaż może być użyteczny jedynie wtedy, kiedy mam zaplanowany dzień w domu :P.




Makijaż prościutki, wykonany tylko jednym cieniem w kolorze kawy z mlekiem. Do tego biała kredka na linię wodną. Górną i dolną linię rzęs podkreśliłam czarnym cieniem, żeby było widać, że w ogóle mam oczy :P. Podkreśliłam brwi, rzęsy i voila! Delikatny, naturalny makijaż jest gotowy :).

A jak Wy czujecie się w delikatnym makijażu :)?

sobota, 9 listopada 2013

Ulubieniec wśród eyelinerów - Pierre Rene

Cześć dziewczyny!

Jeśli śledzicie moje makijaże, wiecie, że czarna kreska stanowi nieodłączną część mojego makijażu. Po prostu musi być, moje spojrzenie jest bardziej wyraziste, a ja nie czuję się łyso. Mój eyeliner, któremu bezwarunkowo oddałabym serce musi być przede wszystkim wodoodporny, a czerń musi być najczarniejsza, bez blaknięcia i prześwitów :). Wbrew pozorom ciężko było mi znaleźć ulubieńca. Kiedyś myślałam, że będzie nim żelowy eyeliner Essence, jednak stosunkowo szybko wysychał w opakowaniu. Dodam, że najlepiej pracuje mi się właśnie z eyelinerami żelowymi, które mogę aplikować skośnym pędzelkiem. Dwa miesiące temu przeszukiwałam internet, by wybrać jakiś eyeliner, koniec końców wybór padł na żelowy eyeliner Pierre Rene.


Kosmetyk kupujemy w kartonowym pudełku. Na odwrocie pudełka producent pokazuje, jakie kreski możemy sobie zmalować na oku. Przyznaję, ja stosuję tylko classic look, aczkolwiek kusi mnie, żeby spróbować diabolicznej kreski ;).


Samo opakowanie składa się z trzech części: słoiczka, oraz nakrętki, w której schowany jest pędzelek. Kilka razy używałam dołączonego pędzelka i na początku zastanawiałam się, czy takim kształtem będę w stanie zmalować coś na oku. Pędzelek nie wygina się na wszystkie strony i dosyć łatwo maluje się nim kreskę, za co duży plus. W sam raz na podróż, kiedy nie chce się zabierać wielu pędzelków. Ja mimo wszystko i tak nakładam go swoim skośnym pędzelkiem :). 


Sam słoiczek nie jest zbyt duży. Otwór, z którego wydobywamy eyeliner jest mniejszy niż pięciozłotówka. Mimo wszystko to wcale nie utrudnia wydobycia kosmetyku. 


Zastanawiałam się, jaka będzie jego konsystencja. Eyeliner żelowy to dla mnie taki, który będzie miał w miarę miękką konsystencję. W tym przypadku Pierre Rene mnie zaskoczyło, ponieważ eyeliner jest zbity i twardy. Czy się rozczarowałam? Zdecydowanie nie. Łatwo nabrać go pędzelkiem i dzięki właśnie takiej konsystencji nie przesadzi się z jego ilością na pędzelku. Jak pisałam wyżej - mój ulubieniec musi być baaardzo czarny i tutaj jestem bardzo zadowolona z koloru!


I gwóźdź programu: eyeliner jest prawdziwie wodoodporny. Przed zakupem, czytając opinie o nim, niektóre blogerki pisały, że wcale nie jest wodoodporny, więc miałam pewne obawy. Dobrze, że postanowiłam przekonać się o tym na własnej skórze. Moje oczy często łzawią i niejednokrotnie zdarzało się tak, że nie zdążyłam pojechać na uczelnie, a mój makijaż już dawno był nieestetycznie rozmazany, co mnie bardzo denerwowało. Tutaj nie ma tego problemu, kreska jest taka jak ją namalowałam przez cały dzień, obojętnie czy oko mi łzawi, czy wylewam łzy oglądając ckliwy film. Za to ogromny plus!
Świetnie maluje się nim kreskę, pędzelek z nim sunie po powiece, nie tworzą się żadne grudki. Cud miód i malina :). Dodatkowo eyeliner szybko wysycha i nie odbija się na górnej powiece. Tzn. odbił się kilka razy, ale z mojej winy, bo leżał na słońcu i jakby trochę się rozpuścił, więc trudniej zasychał na oku. Kiedy przechowuje się go prawidłowo, nie ma z tym żadnego problemu :).
Słowem podsumowania powiem, że jestem bardzo zadowolona, eyeliner skradł moje serce i będę do niego wracać zawsze, no chyba, że producent postanowi go wycofać :P.

Na koniec kilka zdjęć makijażu z zastosowaniem tego eyelinera, które kiedyś pokazywałam Wam na facebooku:



Cena: 17 zł
Dostępność: drogerie Millor, Natura

Jakie są Wasze eyelinerowe ulubieńce? I czy też tak kochacie kreski :)?

środa, 6 listopada 2013

Nowości października

Cześć dziewczyny!

Co prawda mamy już listopad, ale chciałam Wam jeszcze pokazać moje październikowe zdobycze. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że trochę się tego nazbierało, więc i post się pojawia ;).


Jestem na etapie poszukiwania idealnego kremu do rąk. Pisałam Wam już o bublu Eveline, kupiłam różowego Garniera, bo wiele osób go polecało. Stwierdzam, że nie do końca jest to to, czego oczekuję, szukam dalej ;). Chętnie poczytam, które kremy polecacie do bardzo suchych rąk.
Dzisiaj wyszłam z Hebe z transparentnym pudrem matującym z Essence. Miałam wersję sypką i postanowiłam sprawdzić nowość Essence :).
Polowałam na nowy podkład i dałam szansę taniutkiemu podkładowi Bell, Royal Mat Skin Camouflage w odcieniu 02 Sand. Mile się zaskoczyłam, podkład daje naturalne wykończenie, przy średnim kryciu. I o to mi chodziło!
Na promocji w Naturze skusiłam się na cień My Secret o numerku 521. Na facebooku pisałam Wam, że jestem oczarowana jego pigmentacją. Zdecydowanie chcę więcej :). Za 4,99 zł można sobie pozwolić, a co ;). Z kolorówki wpadł do mnie cień Pierre Rene, 108 Lilac Harmony. Wygląda, jakby był mokry, jest metaliczny, piękny do dziennego makijażu i nie tylko.


Poszalałam z kolorówką do ust! Na blogach czytałam o świetnych błyszczykach My Secret, Dress Up Your Lips. Z gamy pięciu kolorków wybrałam nr 202. Idealny na dzień!
Dowiedziałam się, że w Biedronce, zamiast kosmetyków Bell, zostaje wprowadzona firma Ladycode. Musiałam wypróbować kremowy błyszczyk w kolorze nude. Był to ostatni taki kolor, więc szybko wpadł do koszyka. Jestem z niego średnio zadowolona, bo smuży i podkreśla załamania ust.
No i mój dzisiejszy zakup to super trwały, matowy błyszczyk Lovely. W październiku Rossmann zapowiedział tę nowość i gdy tylko zobaczyłam go na ustach, wiedziałam, że musi być mój! Wybrałam kolor z numerkiem 1, jest to nude z domieszką brudnego różu. Na ustach daje mat i długo się trzyma, bardzo przypadł mi do gustu. Niebawem pewnie dowiecie się o nim więcej :).
Pomadka ochronna była dołączona gratis do kremu do rąk Garnier. Podoba mi się, nie błyszczy się na ustach, są one za to miękkie i apetyczne.
Na końcu wspomnę o moich pierwszych kredkach do ust. Oczywiście na blogach je zobaczyłam i strasznie spodobała mi się pigmentacja oraz efekt, jaki dają na ustach. Nigdy wcześniej nie myślałam, żeby malować usta kredką :). Kupiłam kolor 06 Satin Mauve oraz 07 Cute Pink z Essence. Z tego Satin Mauve na moich ustach nie wygląda za dobrze, za bardzo wpada w fiolet.


Na końcu pokażę Wam jeszcze dwie paczuszki, które dostałam wczoraj. Obie to wygrane w rozdaniach.
Pierwsza paczka jest od Arcy Joko, zobaczcie, same wspaniałości :)! Piękną biżuterię wygrałam u byilu


Czy u Was październik był równie obfity :)? 

poniedziałek, 4 listopada 2013

Kobieta Kameleon: dramatic

Cześć Dziewczyny :)!

Tym razem z jednodniowym opóźnieniem przychodzę z kolejnym makijażem w ramach projektu Kobieta Kameleon, który zorganizowała Domi. W tym tygodniu makijaż miał być mocny i wyrazisty, odważny i zadziorny. A z tym kojarzy mi się famme fatale. Postawiłam na mocno podkreślone oczy oraz wyraźne, czerwone usta. Tym makijażem przełamuję plotki, jakoby wyraziste oczy wykluczały mocno pomalowane usta!





Muszę powiedzieć, że zaskakująco dobrze się poczułam w tym wydaniu! Bardzo rzadko używam czarnego koloru w makijażu. Tym razem przekonałam się, że wcale nie muszę się go bać! I chyba o to w tym projekcie też chodzi - żeby odkrywać swoje nowe możliwości, przełamywać granice, odkrywać siebie na nowo :).

sobota, 2 listopada 2013

O ulubionych serialach na jesienne wieczory.

Cześć dziewczyny :)!

Dzisiaj będzie totalnie niekosmetycznie! Chciałam Wam napisać o moich ulubionych serialach. Nie jest ich wiele, ale totalnie przepadłam! Teraz, jesienią, wiele z nich powróciło w kolejnych sezonach. Jest mi bardzo smutno w czerwcu, kiedy rozpoczyna się wakacyjna przerwa! Wszystkie, o których napiszę, oglądam online. Oglądam mało polskich seriali emitowanych w tv, jedynie podglądam "Na dobre i na złe" ;P. Moją listę zacznę serialem, który wciągnął mnie jako pierwszy, także poukładam je chronologicznie od pierwszego, który zaczęłam oglądać. 

The Vampire Diaries - Pamiętniki Wampirów


Nigdy nie byłam serialomaniaczką, chyba zupełnie przypadkowo zaczęłam oglądać ten serial. Chyba nikomu nie trzeba go przedstawiać, ja przepadłam w nim totalnie. Lubię takie wampirze klimaty, a dodatkowo producenci serialu sprawiają, że ciągle wiele się w nim dzieje. Kiedy nadrobiłam odcinki pierwszego sezonu i byłam już na bieżąco, zaczęłam szukać innych, podobnych seriali w tym klimacie, jednak żaden mnie nie pociągnął za sobą.

Grey's Anatomy - Chirurdzy


Grey's Anatomy zaczęłam oglądać równolegle do Pamiętników Wampirów. Oba seriale przetarły ścieżki w mojej serialowej miłości ;). Pamiętam, ze oglądałam odcinek za odcinkiem, totalnie jestem zakochana w medycznych klimatach. Losy bohaterów są wciągające. Nie ma drugiego takiego serialu, na którym tak często bym płakała! Leci już 10. sezon, a każdy odcinek jest tak samo świetny jak na początku. Nigdy mi się nie znudzi i mam nadzieję, że pojawią się kolejne sezony :)!

Pretty Little Liars - Słodkie Kłamstewka



Ten serial jest odkryciem tegorocznych wakacji. Przerwa w emitowaniu dwóch powyższych seriali sprawiła, że zaczęłam szukać czegoś do oglądania. Szukałam długo, nazwa serialu obiła mi się o uszy, ale myślałam, że są to jakieś bezsensowne perypetie amerykańskich nastolatek. Gdzieś na forum przeczytałam o tym, że serial jest trochę mroczny i daje dreszczyk emocji. A ja takie lubię! Obejrzałam pierwszy odcinek, drugi, trzeci... I znów przepadłam. W dwa tygodnie chyba nadrobiłam 3 sezony. Obecnie emitowany jest 4. sezon. Jestem rozczarowana, że nadal nie wiadomo kim jest A., a akcja ciągle się komplikuje i nic nie jest jasne. Dreszczyk faktycznie można wyczuć. Polubiłam, choć dziewczyny czasami mnie denerwują. Wciąga ;).

Rizzoli & Isles - Partnerki


Jestem fanką thrillerów i twórczości Tess Gerritsen. Przeczytałam chyba wszystkie jej książki, a szczególnie te wchodzące w serię o Jane Rizzoli. Kiedy dowiedziałam się, że istnieje serial oparty na jej książkach byłam wniebowzięta! Moja radość sięgnęła zenitu, kiedy okazało się, że są i napisy :D! Jest to serial kryminalny o losach Jane Rizzoli, agentki FBI. Zawsze towarzyszy jej lekarz sądowy, Maura Isles. Można doszukać się motywów zaczerpniętych z książek, a spora część jest zmieniona. W każdym odcinku panie mają do rozwikłania inną sprawę, z czasem może stać się trochę monotonny, bo wiadomo, że na końcu odcinka Jane i Maura przymkną zabójcę. Niemniej fajnie się ogląda. Obecnie jest emitowany 5 sezon, ale nikt nie podjął się jeszcze tłumaczenia na język polski, niestety. Angielski znam, jednak wolę oglądać z napisami niż bez. Czasami coś mogę nie zdążyć przetłumaczyć, albo przetłumaczyć źle, szczególnie, że jest sporo medycznych terminów, więc poczekam spokojnie, aż zostaną dodane napisy ;). A w tym  czasie...

White Collar - Biały Kołnierzyk


Ten serial jest moim najnowszym odkryciem (najnowszym, czyli tak sprzed dwóch miesięcy). Polecała go któraś blogerka, a ja znów szukałam serialu do oglądania. Muszę przyznać, że sama z siebie nigdy bym nie zwróciła uwagi na tytuł serialu. To kolejny serial, który mnie wciągnął i oglądałam odcinek za odcinkiem. Jest to serial sensacyjny opowiadający o światowej sławy fałszerzu i złodzieju Neal'owi Caffrey'u. W tej roli widzimy Matta Bomera. Całkowicie zrozumiałam, o co chodzi tysiącom jego fanek :). Akcja jest wartka, wciągająca. Finały sezonów to totalne zaskakujące hiciory! Obecnie leci piaty sezon, który jest naprawdę mocny! Wczoraj oglądałam kolejny odcinek i aż musiałam zrobić w końcówce przerwę, bo byłam w takim napięciu, co stanie się dalej ;)! Bardzo polecam!

Jakie są Wasze ulubione seriale? A może totalnie nie lubicie oglądać seriali? Ja nie lubię komediowych, tylko medyczne, sensacyjne i z dreszczykiem. Może polecicie mi jakiś nowy ;)?


* * *

Przy okazji chciałam Was zaprosić na bloga mojego M. ;). Chyba zaraziłam go blogowaniem! Taka z nas teraz bloggerska para ;). Ja mam fizia na punkcie kosmetyków, natomiast M. ma fizia na punkcie zdrowego stylu życia i sportu, więc blog jest ściśle związany z tą tematyką. Pojawi się na pewno sporo notek motywacyjnych, o treningach, suplementach, znajdzie się miejsce i na różne dietetyczne ciekawostki (trochę będę miała w tym swój udział^^). M. dopiero jest początkujący, także zapraszam do niego, dajcie mu chęć do tworzenia swojego miejsca w sieci :)!





piątek, 1 listopada 2013

Uwaga, bubel!

Cześć dziewczyny!

Będzie zwięźle, krótko i na temat. Jesień to okres, kiedy moje dłonie stają się wyjątkowo przesuszone. Naszła mnie ochota na kupienie sobie dobrego kremu do rąk. Zazwyczaj przed zakupem, każdy kosmetyk konsultuję z google ;). Tym razem poszłam do drogerii i kupiłam krem na ślepo. I w ogóle nie nauczyło mnie doświadczenie! Stałam przed tą półką z kremami do rąk i kompletnie nie wiedziałam, który wybrać. W zeszłym roku nacięłam się na inny krem Eveline no i proszę - znów sięgnęłam po krem tej firmy.
Mowa o glicerynowym, superskoncentrowanym kremie-masce do rąk i paznokci z kozim mlekiem, witaminą E i masłem karite!


Krem rzekomo ma intensywnie nawilżać, głęboko odżywiać i regenerować, rozjaśniać przebarwienia oraz wzmacniać paznokcie. Co za bzdura! Krem nie robi totalnie NIC, a nawet powiedziałabym, że przesusza dłonie jeszcze bardziej. Jedyne co mi się w nim podoba, to zapach (jak krówki) i opakowanie, ale chyba nie o to chodzi. Krem ma żelową konsystencję, która przy rozsmarowywaniu robi się wodnista. Wchłania się w tempie błyskawicznym, już po około 10 sekundach nie czuć w ogóle, że czymkolwiek się smarowało dłonie. Dłonie można mazać co chwilę i nie czuć żadnej różnicy, skóra nadal jest sucha i nieprzyjemnie napięta. Ja rozumiem, że tłusta warstwa na skórze też nie jest pożądana, no ale cholercia, krem jednak powinien nawilżać!


Jestem na nie. Jak lubię firmę Eveline, tak z tym kremem to kompletna wtopa. Teraz już wiem raz na zawsze, żeby omijać ich remy z daleka! Czy któraś z Was miała ten krem i była tak niezadowolona?