środa, 30 października 2013

Makijaż krok po kroku: brązowo - złote smokey eye

Cześć dziewczyny!

Dzisiaj mam dla Was kolejny makijaż z serii tych wieczorowych. Przygotowałam złoto brązowe smokey eye. Ja bardzo lubię mieć oczka mocno podkreślone, dlatego w moim wypadku makijaż nadaje się nie tylko na wieczory :). 


1. Na całą powiekę nakładam bazę pod cienie. Za pomocą czarnej kredki Golden Rose, Emily, maluję w zewnętrznym kąciku kształt a'a literka V. Ma to na celu wyznaczenie granicy nakładanym później cieniom, nadanie kształtu oka oraz wzmocnienie koloru.
2. Zewnętrzny kącik wypełniam czarnym cieniem, cień nakładam do granic wyznaczonych przez kredkę. Nie musimy się martwić o dokładność, ponieważ wszystko zostanie roztarte. Zaznaczam także kawałek dolnej powieki.


3. Na czarną kredkę nakładam najpierw satynowy, jasnobrązowy cień Inglot nr 402, a następnie całość rozcieram ciemnym, chłodnym, matowym brązem Inglot nr 326, rozcieram w górę. Nałożenie połyskującego jasnobrązowego cienia sprawiło, że makijaż nabrał lekkiego, nienachalnego błysku, a nie był płaskim matem. Czarny cień na dolnej powiece również rozcieram, łącząc całość.
4. Górną granicę cienia rozcieram matowym cielistym kolorem Inglot nr 330. Przejście stało się dzięki temu bardziej płynne.


5. Wewnętrzny kącik oka zaznaczam złotym cieniem z paletki Sleek Original.
6. Środek powieki wypełniam metalicznym cieniem Pierre Rene, Lilac Harmony nr 108. Cień ten znakomicie rozświetli makijaż.


7. Dolną powiekę zaznaczam cieniem w kolorze starego złota z paletki Sleek Original.
8. Maluję czarną kreskę eyelinerem. Kreskę zaczynam przy samym wewnętrznym kąciku oka.


9. Linię wodną zaznaczam czarną kredką Golden Rose, Emily, łączę ją z kreską namalowaną eyelinerem. Całe oko powinno być obrysowane na czarno.
10. I to wszystko, jeśli chodzi o makijaż oka. Wypełniam jeszcze brwi oraz nakładam podkład, puder. Usta zostawiam naturalne, pociągnięte tylko nawilżającą pomadką.


I co sądzicie ;)?

poniedziałek, 28 października 2013

Walka o gładkie stopy z peelingiem gruboziarnistym No36

Cześć dziewczyny!

Muszę przyznać, że moje stopy traktowałam zawsze trochę po macoszemu. Nie miałam jakichś specjalnych kosmetyków do stóp, wszystko się zmieniło, kiedy dostałam od portalu U Dziewczyn całą serię kosmetyków marki No36. Pokazywałam Wam już dwa kosmetyki tej firmy, dzisiaj chcę Wam pokazać peeling gruboziarnisty.


Od producenta:

Dzięki połączeniu gruboziarnistego naturalnego pumeksu oraz kwasów owocowych AHA skutecznie usuwa martwy naskórek oraz zrogowacenia. Już po pierwszym zastosowaniu skóra jest widocznie wygładzona. Formuła peelingu została wzbogacona o lanolinę o działaniu intensywnie nawilżającym, odżywczym i regenerującym, dzięki czemu stopy stają się gładkie i miękkie w dotyku.

Naturalne składniki aktywne:
>> Kwasy owocowe AHA: skutecznie usuwają martwy naskórek oraz zrogowacenia.

Moja opinia:

Peeling znajduje się w miękkiej tubce, podobnej do reszty kosmetyków do stóp tej firmy. Pachnie cytrynowo, limonkowo. Konsystencja jest gęsta, zawiera w sobie widoczne drobinki, ale czy nazwałabym ten peeling gruboziarnistym? Zdecydowanie nie. Więcej jest w nim drobnoziarnistych "elementów". Drobiny nie rozpływają się pod wpływem wody.


W moim odczuciu peeling jest zbyt słaby, by usunąć ze stóp całkowicie zrogowacenia naskórka. Prawdą jest to, że wygładza stopy. Producent zaleca stosować go raz w tygodniu, kiedy skóra jest bardzo twarda i szorstka. Oczywiście jest to za mało, ja stosowałam peeling częściej i nie zauważyłam poprawy w wyglądzie stóp. Między bajki można wsadzić też to, że peeling długotrwale nawilża! Jedynym plusem, jaki zauważyłam jest to, że wygładza i sprawuje stopom przyjemny masaż. Powiedziałabym również, że jest mało wydajny, bo trzeba go nałożyć sporo. A przynajmniej ja lubię, kiedy kosmetyku jest więcej tak, żebym nie musiała smarować się jakimiś resztkami ;)!

Miałyście styczność z tym peelingiem? W jaki sposób Wy walczycie o piękne stopy :)?

sobota, 26 października 2013

Kobieta Kameleon: makijaż romantyczny

Cześć dziewczyny!

Dzisiaj będzie lekko, cukierkowo i przyjemnie. To już czwarty tydzień projektu, który zorganizowała Domi. Cieszę się, że udaje mi się dotrzymywać terminów :)! Wykonałam makijaż romantyczny, idealny na randkę. Sama sobie się dziwię, ale udało mi się zmalować wcale nie mocny makijaż, który podkreśla spojrzenie i doskonale podkreśla niebieską tęczówkę oka. Postawiłam na rozświetlenie oka i różowo fioletową tonację kolorów.


Na co dzień nie noszę takich kolorów na oku, ale muszę przyznać, że całkiem fajnie się tak czuję :).

czwartek, 24 października 2013

Marion: maska kolagenowa nawilżajaca

Cześć dziewczyny :)

Firma Marion sprawiła mi bardzo miłą niespodziankę w postaci paczuszki z kosmetykami. Totalnie się jej nie spodziewałam, bo swoje zgłoszenie wysłałam kilka miesięcy temu! W paczuszce znajdowało się pięć kosmetyków, a dzisiaj chcę Wam pokazać maskę kolagenową, która ma za zadanie nawilżyć buźkę.


Od producenta:

Doskonale dopasowany do kształtu twarzy płat hydrożelowy, nasączony serum ze składnikami, które w chwili kontaktu ze skórą, wnikają w jej głąb. Skoncentrowana formuła substancji aktywnych skutecznie pielęgnuje, nawilża i regeneruje skórę twarzy.

Składniki, które działają trójwymiarowo na cerę: równomiernie wzdłuż i wszerz jej powierzchni oraz w głąb skóry. Płat nałożony na twarz podnosi jej temperaturę, co umożliwia efektywne działanie substancji aktywnych.

Kwas hialuronowy - głównym zadaniem tego naturalnego polisacharydu jest zatrzymanie wody w skórze, co gwarantuje jej sprężystość, gładkość i zdrowy wygląd. Wzmacnia barierę ochronną naskórka, osłaniając przed wnikaniem szkodliwych substancji.

Ekstrakt z zielonej mikroalgi (Chlorella Vulgaris) - bogate źródło karotenoidów i aminokwasów. Pobudza produkcję kolagenu, dzięki czemu wygładza powierzchnię skóry twarzy i przyczynia się do jej ujędrnienia.

Beta-glukan - naturalny polisacharyd o właściwościach silnie nawilżających. Utrzymuje wilgoć w skórze, tworząc na niej ochronny film. Pobudza białe komórki krwi do działania, przyspieszając regenerację i naprawę uszkodzonych tkanek.

Alantoina - dzięki właściwościom higroskopijnym doskonale nawilża skórę i chroni ją przed czynnikami zewnętrznymi. Przyspiesza regenerację skóry, łagodzi podrażnienia, zmniejsza zaczerwienienia twarzy i sprzyja odnowie uszkodzonego naskórka.

Produkt jest jednorazowy!

Moja opinia:

Byłam bardzo ciekawa tej maski, dlatego też poszła na pierwszy ogień. Nigdy nie miałam maski w podobnej formie! Sama maska jest opakowana w plastikową sakiewkę i jest widocznie zanurzona w płynie. Jest przezroczysta, dlatego na pierwszy rzut oka jej nie zauważyłam :P. 


Bałam się, że uszkodzę maskę podczas nakładania, wiecie, że się porwie czy coś. Na szczęście okazało się, że maska jest wytrzymała i nic się z nią nie stało podczas wielokrotnego jej przesuwania. Maska jest zanurzona w serum, którego jest naprawdę dużo i aż szkoda było mi wylewać go z opakowania! Maska ma wycięte miejsce na oczy, nos i usta. Moja buźka jest okrągła, także wielkościowo była w sam raz. Zapach jest kosmetyczny, trochę sztuczny, jednak nie jest drażniący.


Spędziłam z maską na twarzy 25 minut (producent zaleca 15-20 minut, ale tak dobrze mi się leżało ;)...). Jako, że byłam w pozycji leżącej maska nie miała prawa mi spaść z twarzy, ale początkowo trochę z nią pochodziłam i owszem, trochę się zsuwała, ale nie odpadała. Maska dobrze przylega do twarzy. Problem jedynie pojawił się pomiędzy nosem i policzkami, tam maska nie przylegała do skóry, mimo, że mocno się starałam sprawić, by tak było :).


Pewnie najbardziej Was interesuje działanie! Otóż od razu zaznaczę, że nie zauważyłam, żeby maska podniosła temperaturę twarzy. Nie czułam żadnego ciepła, a skóra się nie zaczerwieniła. Jak dla mnie, to nawet dobrze :). Kiedy nakładałam maskę, moja skóra była bardzo sucha, tak sucha, że aż nieprzyjemnie napięta. Kiedy zdjęłam maskę i pozwoliłam, by resztki serum się wchłonęły, nawilżenie było odczuwalne. Skóra była miękka i miła w dotyku. Maska nie spowodowała żadnej reakcji alergicznej, zaczerwienienia, ani szczypania. Jak wspomniałam, skóra była nawilżona, ale nawilżenie to utrzymało się do następnego dnia. Wiadomo - jedno nałożenie maski nie sprawi, że skóra nagle stanie się super nawilżona, potrzebna jest regularność. Moim zdaniem jest to przyjemny produkt i chętnie kupię tę maskę. Warto wspomnieć o składzie - już na drugim miejscu znajduje się kolagen, trochę dalej kwas hialuronowy i alantoina, a także ekstrakt z mikroalgi. Poza jednym parabenem, uważam, że skład jest bardzo dobry. 

Cena: około 6 zł

Miałyście okazję stosować taką maskę? Moim zdaniem maska w formie płata hydrożelowego jest miłą odskocznią od tradycyjnych maseczek!

wtorek, 22 października 2013

Janke Candle, czy Yankee Candle - czy polski odpowiednik jest lepszy od oryginału?

Cześć dziewczyny :)!

Odkąd pachnące świeczki Yankee Candle weszły szturmem na blogosferę, zawsze chętnie czytałam posty dziewczyn o tychże zapachach. Sama byłam ich strasznie ciekawa i w końcu przyszedł czas, że zamówiłam sobie kominek i 3 woski na próbę (TUTAJ pisałam jakie). Całkowicie zrozumiałam zachwyt nad woskami! Są bardzo przyjemnym, umilającym relaks dodatkiem. Bardzo lubię, gdy pięknie pachnie w pomieszczeniu, a gdy zapach koi zmysły - jestem zachwycona. Dlatego kiedy pojawiły się polskie Janke Candle, postanowiłam wziąć także kilka na próbę, żeby porównać firmy. Przymknęłam oko na nazwę produktu, która jest mocno inspirowana oryginałem (delikatnie mówiąc). Chociaż nie spaliłam jeszcze wszystkich wosków, wyrobiłam sobie zdanie na ich temat.


Woski kupiłam na allegro za całe 1,55 zł. Pomyślałam, że nawet, jeśli nie spodobają mi się, to nie będzie to żadna strata. Wybrałam sześć zapachów:


Na pierwszy ogień rzuciłam zapach lemongrass. Czekałam i czekałam aż poczuję w całym pokoju zapach trawy cytrynowej, ale się nie doczekałam. Zapach czułam jedynie w pobliżu kominka. Dodam, że pokój ma niecałe 10m^2, więc to naprawdę nie była wielka powierzchnia, żeby zapach mógł się gubić. Kiedy już wsadzało się nos do kominka, żeby go poczuć, to zapach był ładny, niestety szybko można było w nim wyczuć zapach normalnego wosku. Zapach w pobliżu kominka był wyczuwalny na pewno nie dłużej niż 2 godziny. 


Jaki drugi odpaliłam coconut. Sama nie jestem fanką kokosu, wzięłam go, bo mój M. zawsze jada wafelki kokosowe i jakoś tak wyszło ;). Zapach jest intensywniejszy od poprzednika, ale jest tak słodki i mdły, że brało mnie na mdłości. Dopiero po jakimś czasie, kiedy zapach zelżał, dało się wytrzymać w jego obecności. Oczywiście wosk po jednym, dniu już nie dawał zapachu.


Lavender wcale lawendy nie przypominał. Zapach był sztuczny i woskowy. Krótko wytrzymał, po kilku godzinach nie dawał w ogóle zapachu.


Zanim siadłam do pisania notki, odpaliłam wellness. W zasadzie nie widziałam, jakiego zapachu mam się spodziewać. Wosk pali się już jakieś 15 minut i muszę powiedzieć, że dla odmiany, czuję go siedząc jakieś 3 metry od niego, a tu sukces w porównaniu do poprzednich. Wyczuwam tutaj nuty kwiatowe, może trochę drzewa różanego, trochę nuty orientalnej. Generalnie zapach przyjemny i najbardziej intensywny z wosków, które dotychczas paliłam.



Ginger oragne i jasmine jeszcze czekają na swoją kolej. Tutaj mogę powiedzieć, że ginger orange ma najbardziej intensywny zapach z tych wosków w opakowaniu. Wydaje się być ładny i oczekuję, że będzie  najbardziej intensywny podczas palenia. Jeśli chodzi o jasmine, to jaśmin jest ostatnią rzeczą, jaką czuję wąchając ten wosk. Czuję sporo sztuczności, która mi się nie podoba. Może zmieni nagle swój zapach w kominku.

Podsumowując - dla mnie oryginalne Yankee Candlee są nie do pobicia. Już przymykając oko na nazwę polskich wosków, nawet opakowania mają tandetne. Jakaś tam folia, która w połowie wosków była uszkodzona (możecie zobaczyć to na wosku lavender i lemongrass)! Zapachy nie powalają ani trochę, są słabe i krótko wytrzymują. Sama nigdy nie wrócę do nich, ale przynajmniej mogłam przekonać się na własnej skórze, że nie są dla mnie. Yankee Candle uwielbiam. Wystarczy odrobina wosku, a cały pokój jest wypełniony pod sufit intensywnym zapachem, a nie tak jak tutaj - cała tartaletka się pali, a czuć coś tylko stojąc obok kominka.

Przymierzam się do kupienia nowych wosków Yankee Candle. Jesienna kolekcja ma kilka zapachów, które koniecznie chcę mieć, a zresztą zimowa edycja też bardzo kusi.

Jakie są Wasze doświadczenia z tymi woskami?

sobota, 19 października 2013

Kobieta KAMELEON ;)

Cześć dziewczyny :)!

To już trzeci tydzień projektu, który zorganizowała Domi - Kobieta Kameleon. W tym tygodniu miało być dziko lub egzotycznie, inspiracją mogły być kwiaty, owady, czy dzikie zwierzęta. Skoro to projekt Kobieta Kameleon, to pomyślałam... dlaczego to nie mógłby być właśnie kameleon? Dziś chwyciłam za pędzle sama ciekawa, co z tego powstanie. Zdolnościami plastycznymi nie jestem obdarzona, jednak myślę, że to coś na mojej twarzy przypomina kameleona ;). 





I co myślicie o tym stworze :)? 

piątek, 18 października 2013

Masło do ciała Flos - Lek o zapachu mango i marakui

Cześć dziewczyny :)!

Chcę Wam bardzo podziękować za wypełnienie ankiet! Jesteście wspaniałe :)! Zebrałam 110 ankiet, co baaardzo ułatwiło mi ćwiczenia, wiadomo, im większa liczba badanych, tym wyniki są bardziej wiarygodne. Na ich podstawie będę miała zaliczenie przedmiotu :). Dziękuję!

Chcę Wam pokazać mojego ulubieńca na zimę, którego miałam okazję testować dzięki Szkatułce. Mowa o maśle do ciała firmy Flos - Lek o zapachu mango i marakui. Kilkakrotnie wspominałam, że uwielbiam masła do ciała, bo w moim odczuciu najlepiej radzą sobie z nawilżeniem skóry.


Od producenta:


Skład:


Moja opinia:

Nie będę wdawać się w szczegóły dotyczące opakowania - każdy widzi, że jest kartonik i okrągły, plastikowy słoiczek wypełniony po brzegi masłem. Jakie było moje pierwsze wrażenie po otwarciu masła? Zapach przeniósł mnie na słoneczne, tropikalne plaże! Zapach masła jest ogromnym atutem kosmetyku, nie wyczujemy w nim sztuczności, naprawdę czuć soczyste mango i marakuję, gdzie moim zdaniem dominuje zapach marakui. Zapach jest baaardzo intensywny. Nigdy nie zdarzyło mi się, żeby zapach balsamu zostawał na skórze dłużej, a w tym przypadku bez ściemy mogę powiedzieć, że po 6-7 godzinach (!!!) nadal czułam na sobie te tropikalne owoce! Po prostu rewelacja :)! 

Konsystencja masełka jest bardzo gęsta, typowa dla tego typu smarowideł. Uwielbiam ją :). Łatwo się rozsmarowuje i jest wydajne :). Co prawda masło nie wchłania się w ekspresowym tempie, ale też nie mogę powiedzieć, że skóra jest po nim bardzo tłusta. Po prostu na skórze zostaje film, ale wyraźnie czuć, że skóra jest nawilżona, a nie natłuszczona! No właśnie, jeśli o nawilżenie chodzi - jest ono długotrwałe. Kiedy wieczorem się nim smaruję, rano nie mam potrzeby ponownej aplikacji masła, bo skóra jest wyczuwalnie nawilżona i miękka. Zniknęły przesuszenia skóry z moich nóg.

Znawcą składów nie jestem, ale na pierwszy rzut oka jest on bardzo dobry. W maśle znajdziemy olej z nasion babassu, olej słonecznikowy, oliwę z oliwek, masło Shea. 

Masełko zdecydowanie stało się moim pielęgnacyjnym ulubieńcem i bardzo chętnie spróbuję innych wersji zapachowych. Głębokie nawilżenie jest tym, czego moja skóra potrzebuje w chłodniejsze dni. Obietnice producenta w tym przypadku są pokryte w 100%! Masełko kosztuje około 26 zł za 240 ml, ale za ceną idzie wspaniała jakość!

środa, 16 października 2013

Ważne! Bardzo proszę o pomoc :)!

Kochane, bardzo ślicznie Was proszę o pomoc. Na jutrzejsze zajęcia potrzebuję mieć wypełnione ankiety. Ankieta jest potrzebna na ćwiczenia, wyniki nigdzie nie będą opublikowane, po prostu muszę mieć na czym pracować, muszę mieć co opracowywać statystycznie i mieć z czego wyciągnąć wnioski. Ankieta jest krótka, tylko 13 pytań dotyczących nawyków żywieniowych studentów podczas pobytu na uczelni. Dlatego bardzo proszę osoby studiujące o pomoc. Oczywiście, jeśli już nie studiujesz, a pamiętasz, jak wyglądał Twój sposób żywienia na studiach, także bardzo proszę o wypełnienie ankiety. Z góry bardzo Wam dziękuję!



Niestety ankiety zostały nam zadane dzisiaj, a wyniki musimy mieć jutro, mało czas jest, ale mam nadzieję, że mnie wesprzecie :*

Makijaż krok po kroku: wieczorowy szmaragd

Cześć dziewczyny ;)

Mam dla Was kolejny makijaż krok po kroku, który jest dosyć prosty i bardzo dobrze nadaje się na wieczorne wyjścia. W makijażu postanowiłam połączyć szamragdowy zieleń z brązem opalizującym na zielono. Uprzedzam, że aparat zjadł trochę kolor tego brązu, który w rzeczywistości był dużo ciemniejszy. Na ostatnich zdjęciach zresztą widać, że brąz jest wyraźniejszy.



1. Na całą powiekę nakładam bazę pod cienie.


2. Na ruchomą część powieki nakładam czarną kredkę. Nie musi być dokładnie, bo w następnym kroku czarny kolor zostanie pokryty cieniem. Kredka ma za zadanie zwiększyć intensywność koloru, a także przedłużyć trwałość.


3. Czarną kredkę przykrywamy szamragdowym cieniem.


4. Kluczowa sprawa makijażu - nałożenie brązowego cienia w załamaniu powieki i roztarcie go w górę.


5. Eyelinerem maluję kreskę, zaznaczam brązem 1/3 dolnej powieki.


6. Linię wodną zaznaczam czarną kredką.


7. Maluję rzęsy i voila! Prawda, że makijaż jest prosty? Kilka zdjęć całości:




Użyte kosmetyki:
>> Baza pod cienie FM Group
>> Czarna kredka Golden Rose, Emily
>> Cień z paletki Sleek Glory (Ditrict)
>> Catrice, C'mon Chameleon!
>> Eyeliner Pierre Rene
>> Tusz do rzęs Lovely
>> Krem BB Garnier
>> Korektor pod oczy Dermacol
>> Puder Eveline, Celebrities
>> Szminka Catrice, Be Natural

poniedziałek, 14 października 2013

Jagoda ze złotem, Wibo Express Growth nr 169

Cześć dziewczyny ;)!

Lakierów mam mnóstwo (choć pewnie do wielu z Was i tak mi daleko :P), ale rzadko mam uczucie, że to jest TO i MUSZĘ mieć ten lakier. I właśnie w przypadku tego lakieru Wibo tak było. Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, zrobił na mnie ogromne wrażenie i wiedziałam, że na pewno trafi do mojego lakierowego koszyczka.


Wibo, Express Growth nr 169 to jagodowo - burgundowy lakier, w którym jest mnóstwo błyszczących, złotych drobinek. Od razu pomyślałam, że lakier jest idealny na jesień jeśli chodzi o kolorystykę, a złote drobinki dodają mu uroku i robią klimat!


Podoba mi się buteleczka lakieru. Jakaś taka elegancka mi się wydaje, nie wiem czemu, bo przecież wszystkie lakiery serii Express Growth taką maja :P. Lakier nakłada się bezproblemowo, konsystencja nie jest za gęsta, nic nie rozlewa się też na skórki.


Do pełnego krycia potrzebowałam dwie warstwy. Obawiałam się trochę zmywania ze względu na te drobinki, jednak nie sprawiło ono żadnego problemu.


Nie wypowiem się co do trwałości, bo nosiłam go 3 dni bez odprysków, a potem zmyłam, żeby nałożyć nowy :P.


I jak Wam się podoba nowa błyskotka Wibo? Powiem Wam jeszcze, że do mojego lakierowego koszyka trafiły także lakiery z serii WOW Effect - piasek i glitter :).

sobota, 12 października 2013

Kobieta Kameleon: makijaż biznesowy, dwie propozycje.

Cześć dziewczyny!

W tym tygodniu w ramach projektu Kobieta Kameleon trzeba było zmalować makijaż biznesowy, taki, w którym poszłabym na rozmowę kwalifikacyjną. Makijaż powinien być nienachalny, podkreślający urodę. Powiem szczerze, że miałam z nim niemały problem, ponieważ choćbym nie wiem jak się starała, nie umiem robić delikatnych makijaży. Cóż poradzę na to, że lubię mocniej podkreślone oko :)? W zasadzie każdego dnia tygodnia malowałam się pod ten projekt, w końcu wybrałam makijaże i postanowiłam pokazać Wam oba. 

Pierwszy z nich - mocniejszy. Zrezygnowałam z kreski eyelinerem, za to podkreśliłam dolną powiekę czarnym cieniem. Całość w szarej tonacji o różnym nasyceniu koloru. Policzki są muśnięte różem, a usta pociągnięte pomadką nabłyszczającą w kolorze kawowo różowym :).



Drugi makijaż jest delikatniejszy. Postawiłam na klasyczną, czarną kreskę solo. Jednak to w kresce czuję się najlepiej, pewnie i najbardziej elegancko. A właśnie tak chyba powinnam czuć się podczas rozmowy kwalifikacyjnej, bądź w pracy, prawda? Kolor wprowadziłam za pomocą pomadki w ceglastym odcieniu.




Który makijaż Wam bardziej wpadł w oko ;)?

piątek, 11 października 2013

Odświeżający dezodorant do stóp + żel do stóp chłodzący antyperspiracyjny No36

Cześć Piękne :)!

Jakiś czas temu dostałam do testowania kosmetyki do stóp marki No36  portalu U dziewczyn. W zanadrzu mam jeszcze kilka innych kosmetyków tej firmy, które dostałam i chcę Wam pokazać, ale dzisiaj skupię się na dwóch kosmetykach pielęgnacyjnych - odświeżający dezodorant do stóp z talkiem oraz chłodzący i antyperspirujący żel do stóp. Nigdy przedtem nie używałam jakichś specjalnych kosmetyków do stóp, dlatego ucieszyłam się, że będę mogła przetestować markę No36. Jesteście ciekawe, jak u mnie się sprawdziły?

ODŚWIEŻAJĄCY DEZODORANT DO STÓP Z TALKIEM


Od producenta:

Dezodorant do stóp No36 chroni przed nadmierną potliwością, otarciami i podrażnieniami, pozostawiając skórę świeżą, suchą i jedwabiście gładką. Preparat zawiera talk, który absorbuje nadmiar wilgoci, dzięki czemu eliminuje ryzyko rozwoju bakterii odpowiedzialnych za wydzielanie nieprzyjemnego zapachu. Formuła dezodorantu została wzbogacona o szałwię lekarską o działaniu antybakteryjnym i przeciwgrzybicznym oraz olejek miętowy, który przyjemnie chłodzi i relaksuje stopy, zapewniając uczucie świeżości i komfortu nawet przez cały dzień.

Naturalne składniki aktywne: 
>> Talk: eliminuje tarcie, chroniąc skórę przed podrażnieniem i otarciami. Wchłania nadmiar wilgoci, niweluje nieprzyjemny zapach potu i pozostawia na skórze przyjemne uczucie suchości i świeżości.
>> Ekstrakt z szałwii lekarskiej: redukuje wydzielanie potu, dzięki czemu stopy pozostają suche i świeże. Działa antyseptycznie i przeciwgrzybicznie.
>> Olejek miętowy: działa chłodząco, odświeżająco oraz kojąco na zmęczone stopy.

Moja opinia:

Polubiłam się z tym dezodorantem, ma świeży, cytrusowy zapach, trochę jak mleczko Cif. Stopy po nim są miło świeże i bardziej suche, co w moim przypadku jest zbawienne, ponieważ mam tę nieprzyjemną przypadłość nadpotliwości stóp i dłoni. Talk aplikuje się równomiernie, jednak przy końcówce dezodorantu zdarza się, że w ogóle nie wylatuje. Nie czuję żadnego efektu chłodzenia. 

CHŁODZĄCY, ANTYPERSPIRUJĄCY ŻEL DO STÓP


Od producenta:

Chłodzący, antyperspirujący żel do stóp zapewnia długotrwałą ochronę przed potem i nieprzyjemnym zapachem, utrzymując stopy świeże i suche nawet przez cały dzień. Dzięki połączeniu działania składników aktywnych mentolu i kamfory, daje uczucie przyjemnego chłodzenia i orzeźwienia. Formuła została wzbogacona o glicerynę i D-pantenol, które działają kojąco na skórę i nadają jej gładkość i miękkość. Żel szybko się wchłania i nie pozostawia białych śladów.

Składniki aktywne:
>> Ekstrakt z szałwii lekarskiej: redukuje wydzielanie potu, dzięki czemu stopy pozostają suche i świeże. Działa antyseptycznie i przeciwgrzybicznie.
>> Mentol i kamfora: zapewniają przyjemne uczucie chłodzenia i orzeźwienia.
>> Gliceryna: nadaje skórze miękkość i gładkość.
D-pantenol: łagodzi podrażnienia i przyspiesza regenerację skóry.

Moja opinia:

Zapach jest również trochę cifowaty, jednak mi to nie przeszkadza, pachnie orzeźwiająco. Konsystencja żelowa (wiadomo), kolorek jasnozielony. Nie wchłania się tak szybko, jakbym tego chciała, dlatego w moim przypadku niemożliwe było czekanie, aż w pełni się wchłonie przed założeniem skarpetek. Tutaj muszę zaznaczyć, że z powodu nadpotliwości ciężko było, żeby żel się wchłonął szybko, bo zaraz po nałożeniu moje stopy się pociły, także ehh... A ta paskudna przypadłość działa na podświadomości, bo im intensywniej myślę o tym, żeby stopy były suche, tym bardziej one się pocą!  Dzięki temu, że resztki żelu pozostały mi po aplikacji na dłoniach, czułam, że żel rzeczywiście chroni przed nadmiernym wydzielaniem potu. Jak wspomniałam, z powodu nadpotliwości niemożliwe jest całkowite zablokowanie wydzielania, jednak, czułam, że żel daje radę w pewnym stopniu. Wydaje mi się, że u kogoś, kto nie cierpi na nadpotliwość żel okaże się strzałem w dziesiątkę! Ja sama do niego nie wrócę, nie miałam cierpliwości czekać na wchłonięcie, a efekt nie był spektakularny.


Dziękuję portalowi U dziewczyn za możliwość przetestowania kosmetyków No36!