piątek, 28 lutego 2014

Zdenkowane w lutym.

Hej, hej :)

Miesiąc luty muszę chyba nazwać miesiącem zużywania. Nie zdarzyło mi się, żebym wykończyła aż tak dużo kosmetyków w jednym miesiącu! Kiedy postanowiłam umieszczać u siebie na blogu posty ze zdenkowanymi kosmetykami, wiedziałam od razu, że nie będą pojawiać się co miesiąc. Dlatego pierwsze denko było w sierpniu, a przez kolejne miesiące nie chciałam pokazywać jednego, czy dwóch zużytych opakowań :P. Dlatego luty pod tym względem jest jakiś wyjątkowy :). Poniżej cała moja zdenkowana gromadka. 


Trzymając się schematu z poprzedniego denka zielonym kolorem zaznaczę kosmetyki, do których na pewno wrócę, pomarańczowym kosmetyki, co do których mam mieszane uczucia, a czerwonym produkty, które u mnie się nie sprawdziły.



1. Palmolive, Mediterranean Moments żel pod prysznic - pachnie przepięknie, naprawdę śródziemnomorsko, afrykańsko. Bardzo przypadł mi do gustu i choć nie zauważyłam specjalnych właściwości pielęgnacyjnych, to wrócę do niego, bo myje i pięknie pachnie.

2. Original Source, płyn do kąpieli. Byłam bardzo ciekawa kosmetyków OS, szczególnie, że są bardzo zachwalane. Ucieszyłam się, kiedy u Joko wygrałam m.in. ten płyn - w końcu mogłam się sama przekonać o jego właściwościach. Fanką zdecydowanie nie zostałam. Co prawda, po odkręceniu ładnie pachnie, tak naturalnie truskawkami z wanilią, jednak po dodaniu go do wody zapach znika. Podczas kąpieli nie czułam zupełnie nic. Fajnie, że chociaż się dobrze pienił, jednak sama kąpiel nie była ucztą dla zmysłów.

3. Biały Jeleń, hipoalergiczny żel do higieny intymnej. Sięgnęłam po niego przypadkowo i jestem zadowolona. Pasuje mi konsystencja i wydajność. Dobrze myje i odświeża.


4. DeBa, odżywczy szampon. Kompletnie mi się nie spodobał. Pamiętam, że było głośno o szamponach DeBa, kiedy wprowadzili je do Biedronki. Kosztował całe 3,99 zł, więc spróbowałam. Niestety obciążał włosy i rano moje włosy były jakby tłuste, sklejone, po prostu nieświeże. No i pachniał jak cytrynowy odświeżacz do kibla.



5. Maybelline, Cils Demasq, płyn do demakijażu. W zasadzie nie mam mu nic do zarzucenia. Zmywał wodoodporny eyeliner, a to duży plus. Nie podrażnił. Nie należy do zbyt wydajnych.
                        
6. Isana, zmywacz do paznokci. Mój faworyt wśród zmywaczy! Bardzo dobrze zmywa lakiery i ma dużą pojemność. Już mam kolejną buteleczkę :).

7. Balea, mleczko do włosów z mango i aloesem. Niejednokrotnie pisałam, że na moich włosach mało co się sprawdza. To mleczko również szału nie zrobiło. Nie odczułam nawilżenia. Nie obciążył włosów mimo tego, że obficie go nakładałam. Ma przyjemny zapach mango i pompkę, która ułatwia aplikację. Co do pompki - wydaje małe ilości mleczka. Musiałam się chyba z 10 razy namachać, żeby uzyskać pożądaną ilość odżywki.


8. No36, odświeżający dezodorant do stóp. O tym gagatku już pisałam, możecie poczytać tutaj.




9. Be Beauty, nawilżający krem do rąk. Uwielbiam czerwoną wersję tego kremu, moim zdaniem działa i pachnie tak samo, jak czerwony Garnier. Nawet daje takie samo uczucie na dłoniach. Jeśli chodzi o tę wersję, to kremik jest lekki, szybko się wchłania i jest całkiem niezły, ale moich dłoni nie nawilżał tak dobrze, jak wersja czerwona, dlatego nie wrócę do niego. 

10. Bottega Verde, masło Karite. Właśnie niedawno pisałam o tym masełku. Pięęęękny zapach!

11. Pierre Rene, żelowy eyeliner. O nim też było już na blogu. Uwielbiam go i już mam kolejny słoiczek. Ulubieniec wśród eyelinerów! Poczytajcie tutaj.

12. Lovely, Curling Pump Up Mascara. Taniutki tusz do rzęs (ok. 9 zł), dający ładny efekt. Nie osypuje się, wydłuża i pogrubia rzęsy, wrócę do niego na pewno :). No i podoba mi się żółte opakowanie, takie pozytywne :).

13. Alverde, balsam do ust z mandarynką i kwiatem wanilii. Pisałam o nim tutaj. Nie wiem, czy kupię ponownie. Może będę wolała sprawdzić inne wersje.

14. Facelle, chusteczki do higieny intymnej. Bardzo dobre! Odpowiednio nasączone, odświeżają, nie podrażniają i są tanie!


No to dobrnęłam do końca! Jestem pewna, że niejedna z Was mnie pobije w swoich zużyciach, jednak dla mnie jest tego sporo :D. Cieszę się, tyle miejsca na nowe kosmetyki :P. Używałyście, któryś z tych kosmetyków? Jak wrażenia :)?

czwartek, 27 lutego 2014

Przypomnienie o rozdaniu!

Cześć!

Kochani, jeszcze tylko przez 7 dni możecie się zgłaszać do rozdania! Przypominam, że do wygrania jest szampon i serum w ampułkach do włosów nadmiernie wypadających! Wszystkich szczegółów dowiecie się klikając w obrazek poniżej :).


Zachęcam do wzięcia udziału, bo konkurencja nie jest jeszcze zbyt wysoka ;). No i co najważniejsze - sama miałam okazję stosować ten zestaw i o moich pozytywnych odczuciach możecie poczytać tutaj.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Golden Rose Velvet Matte Lipstic 04 i 09

Cześć :)

Odkąd tylko zobaczyłam nowe pomadki, które firma Golden Rose wprowadziła do sprzedaży, wiedziałam, że przynajmniej kilka z nich musi być moje. Naoglądałam się w sieci swatchy i z każdą chwilą, z którą patrzyłam na prezentacje pomadek, chciałam ich bardziej! W końcu nastał ten dzień, kiedy miałam okazję pojawić się w sklepie Golden Rose i na próbę kupiłam dwie pomadki.


Wybór padł na kolor 04 i 09. Czwórka jest przepięknym, żywym różem z domieszką koralowego. Naprawdę prześwietnie ożywia makijaż, jestem nim zauroczona :). Ten kolor wybrałam na podstawie zdjęć z internetu. 09 natomiast jest chłodnym różem. 


Przez to, że miałam ochotę na dwie pomadki, spędziłam w Golden Rose chyba z 20 minut wybierając ten drugi ;). W sumie chciałam dzienny, lekki kolor, wybrałam 09 myśląc, że właśnie taki będzie. Spodziewałam się trochę mniej intensywnego koloru, ale i tak mi się podoba. Dla mnie na co dzień jest jak najbardziej okej :). 


To, co chcę napisać o tych pomadkach na pewno recenzją nie będzie, ponieważ mam je kilka dni, więc na to za wcześnie. Pokazuję Wam, jak się prezentują, mam nadzieję, że zachęcę do zakupu, bo moim zdaniem (póki co!) warto. Podoba mi się opakowanie pomadek, mają bordowe, matowe (a jak!) opakowanie i jest ich 4,2 g. Proste, ładne i eleganckie opakowanie. Na ustach nie dają efektu płaskiego matu, raczej określiłabym to jako satynowy mat, mnie efekt bardzo się podoba. Nie wysuszają ust jak typowe matowe pomadki, ale też moich ust nie nawilżyły. Po czasie pojawił się u mnie efekt suchości. Pigmentacja jest genialna! Pięknie się nakładają na usta i wystarczy nawet 1-2 warstwy. Trudno, bym nie wspomniała o trwałości. W tym aspekcie są równie dobre, bo jak nałożyłam ją o 12, tak o 17 nadal była nadal na swoim miejscu! A potem jadłam ;). A teraz zobaczcie, jak się prezentują :). Na początek 04, poniżej 09.



I jak Wam się podobają? Golden Rose wydało aż 20 odcieni, myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie! Sporo jest kolorów na dzień, które są stonowane i przygaszone. Oczywiście nie brakuje intensywnych różów i czerwieni! Ja na pewno kupię jeszcze przynajmniej jedną, tym razem na pewno w nudziakowym kolorze. Cena to 10,90 zł.

piątek, 21 lutego 2014

Bottega Verde masło do ciała.

 Cześć!

Od pewnego czasu mam okazję używać kosmetyków włoskiej marki Bottega Verde. Producent zapewnia nas o naturalności kosmetyków, które są wypełnione po brzegi substancjami aktywnymi. Ja chcę Wam najpierw pokazać masło do ciała. Jesteście ciekawe, jak się u mnie sprawdziło?


Zanim przejdę do mojej opinii chciałabym zmierzyć się ze składem tego smarowidła. Jestem ciekawa ile znajdę tutaj naturalności :). Przypominam, że ekspertem w tej dziedzinie nie jestem, ale wspomogę się wszystkimi możliwymi źródłami :).


C12-20 acid PEG-8 Ester - to emulgator, który poprawia stabilność emulsji oraz wiązania wody. Jest nietoksyczny i bezpieczny do stosowania na skórę. Jest łagodny nawet dla osób, które w jakiś sposób mają podrażnioną skórę.

Butyrospermum Parkii Butter - nic innego, jak masło Shea (Karite). Tworzy na powierzchni skóry film, który zapobiega utracie wody, czyli działa pośrednio nawilżająco. Zmiękcza i wygładza skórę, działa regenerująco.

Propylene Glycol - substancja nawilżająca, ma zdolność do przenikania przez warstwę rogową naskórka, dzięki czemu ułatwia transport substancji wgłąb skóry.

Cyclpentasiloxane - związek krzemu, emolient o takich samych właściwościach, jak substancja powyżej.

Cetearyl Alcohol - emolient tłusty, funkcja jak powyżej. Może być komedogenny, czyli sprzyjający powstawaniu zaskórników.

Prunus Amygdalus Dulcis Oil - olej ze słodkich migdałów, ma właściwości silnie nawilżające.

Peg-100 Stearate - emulgator, który umożliwia powstanie emulsji.

Glyceryl Stearate - emolient tłusty, całkowicie bezpieczny dla skóry, tworzy na skórze film, który zapobiega utracie wody.

Cyclohexasiloxane - silikon lotny, ułatwia aplikację kosmetyku, nie tworzy warstwy okluzyjnej (filmu).

Dicaprylyl Ether - emolient suchy. Zapobiega utracie wody.

Dimethicone - emolient suchy, poprawia właściwości sensoryczne, ułatwia rozprowadzanie. Niekomegogenny. Tworzy film, który utrudnia ucieczkę wody z naskórka. Nietoksyczny.

Stearic Acid - emulgator, substancja natłuszczająca. Chroni masło przed rozwarstwieniem. Nie powoduje działania drażniącego na skórę.

Cera Alba - wosk pszczeli. Tworzy film na skórze, zapobiegający utracie wody. Pełni funkcję emulgatora.

Phenoxyethanol - substancja konserwująca.

Parfum - substancja zapachowa.

Imidazolidinyl Urea - substancja konserwująca, można go stosować w kosmetykach w ograniczonym stężeniu.

Xsanthan Gum - zagęstnik, zwiększa lepkość preparatu.

Cetyl Hydroxyethylcellulose - wpływa na konsystencję kosmetyku, powoduje wzrost lepkości.

Ethylparaben - konserwant. Dozwolony do stosowania w ograniczonych stężeniach. Komisja Europejska dowodzi, że jest bezpieczny w stosowaniu.

Dimethicone / Dimethicone Vinyl Crosspolymerelastomer silikonowy, poprawia własności sensoryczne preparatu, dając odczucia suchego, jedwabistego filmu na skórze. Absorbuje sebum, wygładza i matuje. Dodatkowo optycznie wygładza drobne zmarszczki.

Disodium EDTA - sekwestrant. O samym Disodium EDTA dowiedziałam się tyle, że to raczej nic ciekawego. Jest stosowany jako stabilizator, zapobiega zmianie zapachu i barwy kosmetyków. Wiąże metale ciężkie, które mogły powstać podczas produkcji. Pełni funkcje antyoksydacyjne i konserwujące. Wiele organizacji pro-naturalnych uznaje ten związek za niebezpieczny i kancerogenny, a zwolennicy twierdzą, że skoro nie został wycofany, to jest bezpieczny dla skóry. Badania dowodzą, że stężenie składnika w kosmetykach jest zbyt niskie, by zaszkodzić skórze, ale... przemyślenia pozostawiam Wam.

Methylparaben - konserwant.

Hexyl Cinnamal - składnik kompozycji zapachowej.

Lecithin - lecytyna, poprawia nawilżenie skóry. Pełni rolę emulgatora umożliwiającego powstawanie emulsji.

Limonene - składnik kompozycji zapachowej.

Coumarin - składnik kompozycji zapachowej.

Sodium Hydroxide - wodorotlenek sodu, regulator pH.

Tocopherol - witamina E, antyoksydant, hamuje procesy starzenia, wzmacnia barierę naskórka, hamuje tranepidermalną utratę wody, zapobiega podrażnieniom i powstawaniu stanów zapalnych, wzmacnia naczynia krwionośne i polepsza ukrwienie.

Ascorbyl Palmitate - przeciwutleniacz, likwiduje wolne rodniki, działa na powierzchni skóry. Stymuluje podziały komórkowe. Wyrównuje koloryt skóry, stymuluje syntezę kolagenu. Działa przeciwzapalnie.

Citric Acid - usuwa przebarwienia, rozjaśnia skórę. Pełni rolę sekwestranta, czyli substancji, która kompeksuje jony metali, dzięki czemu zwiększa trwałość kosmetyku oraz jego stabilność. Regulator pH.

Co myślicie o tym składzie? Poproszę o głos dziewczyny, które się na tym znają :). Na mój rzut oka masełko zawiera masło Shea, olej ze słodkich migdałów, wosk pszczeli, witaminę E oraz związki witaminy C, które są jak najbardziej dobre dla nas, poza tym znajdują się emulgatory i stabilizatory, bez których masło by nie powstało, chodzi mi o konsystencję. No i są też niestety konserwanty i to nawet jest ich trzy. Wizja konserwantów w kosmetyku nie bardzo łączy mi się z naturalnością! Co Wy o tym myślicie?


Masełko znajduje się w brązowym opakowaniu i jest dokładnie zabezpieczone sreberkiem. Lubię takie opakowania ze względu na łatwość aplikacji. Samego masła jest 125 ml, co jest dosyć małą pojemnością. Nad "specyfikacją" nie będę się rozwodzić za wiele, bo każda z Was widzi wszystko na zdjęciu. Chcę się skupić na działaniu.


O ile za kosmetykami szaleję i lubię się otaczać nimi oraz mieć kosmetyk praktycznie do wszystkiego, to na pewno nie mogę powiedzieć, że zafiksowałam się na punkcie kosmetyków naturalnych. Chodzi mi o to, że jest mi to obojętne, czy kosmetyk jest eko czy też nie - musi spełniać swoją rolę. Na pewno jest to spowodowane także tym, że moja skóra nie jest wrażliwa i chyba nigdy żaden kosmetyk mnie nie uczulił, obojętnie co bym na siebie nałożyła.

Po otwarciu masła obezwładnił mnie zapach. Tak, to dobre słowo, bo masło pachnie naprawdę bardzo intensywnie i jest perfumowane. Długo się zastanawiałam, jak mogłabym Wam opisać zapach i nic mądrego nie przychodzi mi do głowy. Jest to zapach otulający i relaksujący. Na opakowaniu jest napisane "Karite d'Africa" i jakby się zastanowić to Afryka pasuje i do tego zapachu ;).

Konsystencja masła jest naprawdę twarda, gęsta i treściwa. O jak ja uwielbiam takie konsystencje! Typowa dla masła (chociaż widziałam "masła" o konsystencji balsamu, ale nie lubię takich). Pomimo gęstego kosmetyku nie ma absolutnie żadnego problemu z rozsmarowaniem go na skórze. I tutaj muszę wspomnieć o tym, że pierwszy raz spotkałam się z tym, żeby masło wchłaniało się ekspresowo! Naprawdę, smaruję nogi, ręce, dekolt i co tylko chcę, następnie na przykład myję twarz albo zęby i bum, masełko jest wchłonięte i nie pozostawia żadnego tłustego filmu. Bez obaw można się ubrać bez ryzyka tłustych plam na materiale.

W moim odczuciu masło jest mało wydajne. Pierwszy raz udało mi się wykończyć całe masło w miesiąc. Co prawda stosowałam go dwa razy dziennie, ale i tak uważam, że jest mniej wydajne. Myślę, że jest to sprawka dosyć małej pojemności, ale też tego, że jak wspomniałam masło idealnie się wchłania, więc często stosowałam go sporo.

Uwielbiam smarować się nim przed snem. Naprawdę ze względu na zapach przyjemnie się zasypiało. Pewnie jesteście ciekawe jak z efektami? Po nałożeniu skóra jest odczuwalnie nawilżona, nawet pomimo tego, że wchłania się tak szybko. Dodatkowo skóra jest miękka i przyjemnie gładka. Aczkolwiek jeśli ktoś ma bardzo suchą skórę, która wymaga mocnego nawilżenia - tym masłem nie zaspokoi potrzeb skóry. Jest to masło do codziennej pielęgnacji skóry normalnej, ewentualnie lekko suchej. Moim zdaniem o wiele lepiej sprawdzi się wiosną i latem, niż zimą. Masło do tego stopnia jest lekkie, że fajnie się sprawdza jako krem do rąk. Raz nawet pokusiłam się o nałożenie go na twarz, bo miałam katar i przesuszoną skórę pod noskiem ;). Dobrze, że zrobiłam to raz, bo mogłabym mieć wysyp zaskórników :P. Jeśli chodzi o ciało, to masło nie podrażniło mnie, ani nie uczuliło, ale jak wspomniałam - mnie nic nie uczula :). Ja z masełkiem się polubiłam, choć mogłoby być bardziej wydajne.


Znacie markę Bottega Verde? Koniecznie dajcie mi znać, jeśli nasuną się Wam przemyślenia odnośnie składu :).

niedziela, 16 lutego 2014

Chcesz mieć twarz jak księżniczka?

Hej, hej!

Kiedy Lovely wypuściło nową edycję limitowaną kosmetyków, przez blogosferę przetoczyła się fala zachwytów. Szczególnie zachwycano się nad piaskowymi lakierami. Sama uważam, że ta edycja jest jedną z najlepszych, mam dwa lakiery - złoty i biały - i je uwielbiam. Ale oprócz tego wpadł mi w łapki także puder Princess Face Press Powder. Czy jestem z niego zadowolona chociaż opis na opakowaniu sugeruje, że powinnam uciekać od niego daleko?


Producent mówi, że jest to wypiekany puder ze srebrnymi drobinkami i właśnie dlatego powinnam uciekać, gdzie pieprz rośnie. Aczkolwiek druga część opisu mówiąca o tym, że nadaje efekt porcelanowej, idealnie gładkiej cery zachęca do zakupu. Ja zdecydowałam się na zakup pod wpływem opinii na blogu, jakże by inaczej ;P.


Osobiście nie wyobrażam sobie wyjścia bez przypudrowania twarzy, moja mieszana cera wręcz się tego domaga. Ale srebrne drobinki to chyba najgorsze co może się przydarzyć osobie, która się świeci jak żarówka po kilku godzinach! Zaryzykowałam z pudrem i na szczęście się nie zawiodłam. Żadne drobinki nie są widoczne, ewentualnie dobrze przyglądając się pod światło można je dostrzec, ale są naprawdę mikroskopijne. Na szczęście firma Lovely nie zafundowała mi świecenia jak choinka mimo, że to była świąteczna limitka ;). Sam puder znajduje się w słabym, tandetnym opakowaniu i choć jeszcze jest w całości, nie wróżę mu długiej przyszłości, bo jest niesamowicie kruche i podatne na wszelkie uszkodzenia. A jakie problemy miałam z otwarciem! Używam już go blisko dwóch miesięcy, a nadal nie potrafię normalnie otworzyć opakowania, zawsze muszę czymś podważyć. No chyba, że chcę złamać paznokieć, ale gwarantuję Wam, że nie chcę. Puder nie jest jednolity, ma na swojej powierzchni maziaje, tzn. widać, że jest wypiekany i kolor typowo pudrowy miesza się z białymi ciemniejszymi elementami. Warto wspomnieć, że żaden inny puder, który dotąd miałam nie przebił tego pudru pod względem ilości. Słuchajcie, Lovely oferuje aż 16,5 g! Nie wiem, kiedy go zużyję, bo póki co używam codziennie od około dwóch miesięcy i nie widzę żadnego zużycia.


Podczas nakładania nic nie pyli, z łatwością go nakładam. Bardzo podoba mi się efekt, jaki daje, bo na pewno nie jest to efekt płaskiego matu, a raczej efekt zdrowego błysku, co sprawia, że twarz naprawdę wygląda porcelanowo! Kolor ma jaśniutki i bardzo dobrze stapia się z twarzą. Zdziwiłam się, kiedy stwierdziłam, że puder dobrze matuje na kilka godzin. Nie spodziewałam się tego, a tu miłe zaskoczenie. Puder mnie nie uczulił, ani nie podrażnił.

Podsumowując - polecam. Jeśli szukacie czegoś, dzięki czemu cera będzie wyglądała zdrowo i promiennie, a na dodatek będzie matowa - jest to puder dla Was. Ostatnio jeszcze widziałam w Rossmannie tę limitkę, ale nie wiem, jak długo jeszcze będzie, więc się spieszcie! Za taką ogromną ilość zapłaciłam około 14 zł.

środa, 12 lutego 2014

Ulubieńcy stycznia, kolorówka + pielęgnacja

Cześć!

Tego typu postów na moim blogu jeszcze nie było, jednak z nowym rokiem, wprowadzam także nowości :). Co prawda mamy prawie połowę lutego, no ale... ulubieńcy będą ze stycznia. Nie mówię, że ulubieńcy będą pojawiać się co miesiąc, bo często jestem wierna kosmetykom, który używam. Może będą to posty kwartalne, zobaczymy, jak to mówią - wszystko wyjdzie w praniu.


W debiutanckich ulubieńcach mam kilka produktów pielęgnacyjnych, kilka z kolorówki i pędzle. Niewiele, ale sięgam po nie bardzo chętnie. Przejdźmy do szczegółów, pielęgnacja na pierwszy ogień!


Piankę do mycia twarzy marki Bottega Verde otrzymałam do przetestowania. Znalazła się w ulubieńcach, ponieważ bardzo ładnie myje twarz i ślicznie pachnie. Plusem jest jej konsystencja, ale o tym na pewno dowiecie się osobnym poście.

Mimo, że do 25 lat jeszcze mi daleko, postanowiłam zaopatrzyć się w chwalony krem nawilżająco matujący z Ziaji. Generalnie bardzo lubię tę markę i na tym produkcie absolutnie się nie zawiodłam. Wręcz pozytywnie mnie zaskoczył, ale na jego temat też spodziewajcie się osobnego postu!


Ostatnio w ogóle nie maluję paznokci. Tak, stało się! Chyba dlatego, że mam zmywacz na wykończeniu, a preferuję tylko ten z Isany, a do Rossmanna ostatnio mi nie po drodze. W związku z tym odgrzebałam serum z wapniem i witaminą C od Lovely. Mam je kilka miesięcy i teraz wróciłam do systematycznego nakładania serum. Paznokcie obcięłam na zero i zdarza się, że nakładam serum kilka razy dziennie. Co zaobserwowałam? Paznokcie odrastają i żaden się nie rozdwaja! Świetny efekt, zwłaszcza, że ostatnio moje pazurki przechodziły gorsze chwile. Sporym ułatwieniem jest to, że preparat szybko się wchłania, a tego nie dawało mi olejowanie paznokci.


O uwielbianej paletce SleekaUltra Matte Darks pisałam TUTAJ. Myślę, że to mój ulubieniec nie tylko stycznia ;).

W świątecznym Paese Box znalazłam tę oto szminkę z serii Sexapil nr 12. Niby niepozorna, ale uwiódł mnie jej zapach! Jest bardzo intensywny jak na szminkę i pachnie... arbuzami. Poza tym daje perłowy, lekko transparentny efekt na ustach. No i nadaje się do noszenia nawet w mrozy, bo utrzymuje nawilżenie ust!Na pewno Wam ją bliżej pokażę.


Pędzle Hakuro używam od początku stycznia i razem z nimi odkryłam nową jakość makijażu. Mój puchacz H74 świetnie rozciera cienie, H76 świetnie nadaje się do precyzyjnych robótek, a pędzel do pudru H55 daje przemiłe uczucie podczas nakładania kosmetyku na twarz :)! Na pewno zaopatrzę się w jeszcze inne pędzle Hakuro.

To już tyle. Znacie i lubicie któreś z pokazanych przeze mnie kosmetyków?

niedziela, 9 lutego 2014

Proste smoky eye w 10. krokach

Cześć!

Smoky eye to w zasadzie makijaż, który zawsze będzie modny, jest niezwykle elegancki i można go stosować na przeróżne okazje. Zawsze chciałam umieć zrobić ładny, przydymiony makijaż, jednak potrzeba do tego dużo praktyki, bo sekret tkwi w odpowiednim rozcieraniu cieni. Po wielu próbach i błędach w końcu odkryłam sposób, który jest na tyle prosty, że każdy sobie z nim poradzi! Zapraszam na krótki instruktaż:


1. Powiekę przygotowałam, nakładając bazę pod cienie.
2. Na całą powiekę ruchomą nałożyłam czarną kredkę. Nie trzeba być bardzo dokładnym, ponieważ kredka w następnych krokach zostanie roztarta.


3. Na mniej więcej 1/2 dolnej powieki również nakładam czarną kredkę, nie przejmując się dokładnością.
4. Punkt programu: za pomocą pędzla do rozcierania o kształcie kuleczki o dosyć sztywnym włosiu i szaro brązowego cienia rozcieram czarną kredkę, nadając oku pożądany kształt. Można wyciągnąć cień bardziej w górę lub zrobić kocie oko, ja zostałam przy roztarciu lekko ponad załamanie powieki.


5. Za pomocą tego samego cienia i pędzelka rozcieram kreskę na dolnej powiece.
6. Wzmacniam kolory: w zewnętrzny kącik oka nakładam czarny, matowy cień, a na środek i wewnętrzny kącik nakładam ciemno brązowy cień.


7. Puchatym pędzlem rozcieram granice cieni za pomocą beżowego cienia tak, by stworzył się dymek, który przechodzi w naturalny kolor powieki. 
8. W wewnętrzny kącik oka i na dolną powiekę nakładam złoty cień. Tutaj tak naprawdę można użyć jakiego tylko koloru chcemy :). Bardzo ładnie wygląda także srebrny iskrzący cień.


9. Na linię wodną nakładam czarną kredkę.
10. Tuszuję rzęsy i gotowe ;)! Jeszcze bardziej efektownie wyglądałyby sztuczne rzęsy.

TWARZ:
- Podkład Paese, kolor Porcelana
- Korektor pod oczy Dermacol
- Puder transparentny Essence

OCZY:
- Baza pod cienie FM Group
- Czarna kredka Bottega Verde
- Cień Inglot Matte 363
- Czarny cień Sleek Eye Dust 692
- Brązowy cień Inglot Matte 326
- Cielisty cień Inglot Matte 330
- Złoty cień Inglot AMC Shine 148
- Tusz do rzęs Lovely, Curling Pump Up Mascara

Jak widzicie, makijaż jest całkiem prosty! Macie może swoje sposoby na efektowne smoky? 

piątek, 7 lutego 2014

Termoochronna mgiełka Marion

Cześć!

Uwielbiam mieć proste włosy. Niestety natura mnie takimi nie obdarzyła, w zamian za to mam jakieś falowane, przesuszone kłaki :P. Kiedyś często prostowałam, w zasadzie codziennie, ale potem doszłam do wniosku, że wolę pospać 40 minut dłużej, niż wstawać o 5 rano. Teraz prostuję włosy na okazję i dbam o to, by nie zostały uszkodzone przez katowanie ich wysoką temperaturą. Tutaj z pomocą przyszła mi mgiełka chroniąca włosy przed działaniem wysokiej temperatury od Marion.


Od producenta:

Mgiełka bez spłukiwania stworzona specjalnie do ochrony włosów narażonych na działanie wysokiej temperatury podczas używania suszarki, prostownicy lub lokówki. Unikalna formuła zawiera kopolimery, które pozostawiają na włosach specjalny film zabezpieczający włosy przed wysuszeniem, dzięki czemu staja się one mocniejsze, sprężyste i są łatwiejsze do modelowania.

- włosy są miękkie i elastyczne
- nadaje im zdrowy wygląd i aksamitny połysk
- zapobiega puszeniu i elektryzowaniu się włosów

Sposób użycia:
Suszenie: rozpylić na wilgotne włosy przed suszeniem. Nie spłukiwać!
Prostowanie i lokowanie: rozpylić na suche włosy, następnie użyć prostownicy lub lokówki

Moja opinia:

Bardzo podoba mi się, że kosmetyk jest w butelce z atomizerem. Zresztą - mgiełka - więc w czym miałoby być :P? W każdym razie bardzo lubię taką formę, jest bardzo wygodna. Psikacz do włosów się nie zacina, wszystko działa sprawnie i dozuje dobrą ilość. Jak wszystkie produkty do włosów, które miałam z firmy Marion, termoochronna mgiełka pachnie przepięknie! Psikasz na włosy i czujesz się, jakbyś była w salonie fryzjerskim, otwierasz oczy i okazuje się, że to tylko Twoja łazienka :). Mam tendencję do używania dużych ilości kosmetyków i w tym przypadku nie jest inaczej, bo obficie spryskuję włosy mgiełką, ale ku mojej uciesze włosy nie są w ogóle obciążone. Stosuję ją zawsze przed suszeniem i podczas suszenia czuję, że włosy są takie inne w dotyku. W efekcie włosy są naprawdę miękkie i ładnie się układają! Dla mnie, która ma twarde włosy z natury, taka miękkość jest bardzo pożądana! Jeśli chodzi o działanie z prostownicą - prostownica lepiej sunie po włosach. Włosy są naprawdę ładnie wyprostowane, wygładzone i efekt utrzymuje się dłużej. Jak w przypadku suszenia, włosy także są bardzo mięciutkie i miłe w dotyku. 

Moje włosy bardzo się polubiły z mgiełką, która je chroni. Wygodna w użyciu i spełniająca swoje zadanie, czego chcieć więcej? 

Cena: około 8 zł
Dostępność: Natura, małe drogerie, internet

Kosmetyk mogłam testować dzięki firmie Marion. Dziękuję!


środa, 5 lutego 2014

KONKURS! Wygraj szampon i serum przeciw wypadaniu włosów BIOXSINE!

Cześć!

Bardzo, bardzo dawno temu organizowałam dla Was rozdanie. Na dodatek było to takie mini rozdanie. Dzisiaj za to mam dla Was coś maxi... a mianowicie do wygrania jest zestaw szampon + serum przeciw wypadaniu włosów firmy Bioxsine! W grudniu 2013 pisałam Wam o tym zestawie i o pozytywnych efektach, jakie wywarł na moje włosy! Poniżej urywek tamtejszej recenzji, żeby poczytać o całości zapraszam TUTAJ.


Bardzo ucieszyłam się, kiedy parę dni temu napisała do mnie Pani Natalia z agencji Best Brands PR z propozycją ponowienia współpracy. W tym momencie pomyślałam o Was i postanowiłam, że jedna (jeden?) z Was będzie mogła przetestować szampon i serum na sobie :)!







Warunki obowiązkowe (1 los):
1. Bądź obserwatorem bloga www.lola-lifestylee.blogspot.com
2. Polub na facebooku profil Bioxsine  KLIK

Dodatkowo:
1. Udostępnij zdjęcie na facebooku KLIK (1 los)


Osoby, które nie posiadają bloga też mogą wygrać! W takim przypadku obowiązkowe jest (1 los):

1. Polubienie mojego fanpage'a KLIK
2. Polubienie na facebooku profilu Bioxsine KLIK

Dodatkowo:
1. Udostępnienie zdjęcia na facebooku KLIK (1 los)

I tyle :). Do zgarnięcia są 2 losy. Rozdanie trwa od 05.02.2014 do 05.03.2014. Zwycięzca zostanie wybrany na podstawie losowania. Jeśli wygra osoba, która posiada bloga, to bardzo miło będzie, jeśli podzieli się swoją opinią po przetestowaniu na łamach bloga. Jeśli nagroda przypadnie osobie, która nie posiada bloga, wtedy może umieścić swoją opinię np. na portalu wizaz.pl :). 

Wzór:
Obserwuję jako:
Lubię profil Bioxsine jako:
E-mail:
Link do udostępnienia:

lub jeśli nie prowadzisz bloga:
Lubię profil Lola-lifestylee jako:
Lubię profil Bioxsine jako:
E-mail:
Link do udostępnienia:

Regulamin:
1. Organizatorem konkursu jest autorka bloga www.lola-lifestylee.blogspot.com
2. Sponsorem nagród jest firma Biota Laboratories.
3. Warunkiem udziału w konkursie jest obserwowanie bloga www.lola-lifestylee.blogspot.com i polubienie fanpage'a sponsora nagród LUB polubienie profilu Lola-lifestylee na facebooku i profilu sponsora nagród (w przypadku nie posiadania bloga), dodatkowo można udostępnić zdjęcie.
3. Konkurs trwa od 05.02.2014 - 05.03.2014.
4. Wyniki zostaną podane do 5 dni po zakończeniu konkursu.
5. Nagroda jest wysyłana tylko na terenie Polski.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Alverde - balsam do ust z mandarynką i kwiatem wanilii

Cześć!

Znam osoby, które po prostu nie lubią mieć niczego nałożonego na usta. Ja za to nie wyobrażam sobie wyjścia bez nałożenia czegokolwiek. I nie mówię tu od razu o szminkach, czy błyszczykach, ale o balsamach pielęgnacyjnych. Bez tego od razu czuję dyskomfort i suchość nawet latem. Nie wspominając o zimie, kiedy pomadka staje się must have

Jakiś czas temu, nawet dosyć spory, pisałam Wam, że miałam przyjemność odwiedzić czeski DM. Wtedy właśnie do koszyka wpadła mi pomadka Alverde, o której dzisiaj Wam napiszę.


Zdaje się, że pomadka była zapakowana dodatkowo w kartonik. Jako, że po niemiecku umiem się jedynie przedstawić, a czeskiego nie znam mimo, że mieszkam na samej granicy z Czechami, nie opowiem Wam o obietnicach producenta. Zresztą, nie trudno się domyśleć, co mówi producent :). Na pewno balsam ma nawilżać, chronić usta, wygładzać i zmiękczać je, standard. Czy Alverde sobie z tym poradził?

Na wizażu wygrzebałam skład:

Ricinus Communis Oil*, Butyrospermum Parkii Butter*, Candelilla Cera, Rhus Verniciflua Cera, Olea Europaea Oil*, Cera Carnauba, Polyglyceryl-3 Polyricinoleate, Tocopheryl Acetate, Prunus Amygdalus Dulcis Oil*, Mangifera Indica Seed Oil, Vanilla Planifolia Extract*, Citrus Tangerina Oil*, Tocopherol, Helianthus Annuus Seed Oil, Ascorbyl Palmitate, Parfum**, Limonene**, Linalool**, CitrIngredients from certified organic agriculture.

** From natural essential oils.

I tutaj zachwyt! Zobaczcie: olej rycynowy, masło Shea, wosk pszczeli, olej ze słodkich migdałów, witamina E, ekstrakty z mandarynki i wanilii i inne oleje. Ja na składach znam się słabo, ale nawet taki laik jak ja widzi, że skład jest olejową bombą z witaminami!


Samego sztyftu jest 4,8 g. Właśnie, cieszę się, że jest to balsam w takiej formie, a nie np. w słoiczku, który jest wg mnie mało higieniczny i nadaje się do użytku domowego. Tę pomadkę mogłam mieć zawsze pod ręką! Co mnie zdziwiło przy pierwszy użyciu to to, że jest jakaś ziarnista. Tzn. nie sunie gładko po ustach, ale wyraźnie czuć ziarnistości, jakby była z domieszką piasku :P. Pomadka jest twarda, ale pod wpływem ciepła ust dobrze się aplikuje. Na ustach zostawia dość grubą warstwę. To mi się podoba, bo wtedy mam poczucie dobrej ochrony! Jednocześnie sprawia to, że nie jest rewelacyjnie wydajna i szybko się kończy. 
Na ustach pozostawia delikatny, naturalny błysk. Pachnie bardzo intensywnie - główną rolę gra tutaj nuta mandarynkowa (bardziej pachnie pomarańczowo), wanilia jest delikatnie wyczuwalna. Zapach utrzymuje się na ustach. Nie jest to jednak mój ulubiony zapach, jest nieco przytłaczający. Zaletą jest to, że długo pozostaje na ustach. Nie zjada się od razu, ani nie wchłania się od razu. Usta pozostają miękkie i nawilżone przez około 4 godziny albo do momentu zjedzenia czegoś.

Jeśli chodzi o działanie - dobre w moim odczuciu. Nawet lepsze w porównaniu do innych pomadek ochronnych. Usta na pewno są nawilżone i to porządnie, stają się wygładzone. Można zapomnieć o nieprzyjemnym uczuciu ściągnięcia i spierzchnięcia. Bardzo lubiłam ją nosić na dworze podczas mrozów, wiedziałam, że moim ustom nic nie grozi :). Szkoda tylko, że jest mało wydajna. Jeśli do niej wrócę, to na pewno będzie to w następnej zimie.

Jakie są Wasze ulubieńce do pielęgnacji ust?